poniedziałek, 24 lutego 2014

Cisza na morzu

Spacery nad morzem niezawodnie działają na mnie kojąco. Odkąd pamiętam zawsze lubiłam przechadzać się brzegiem morza i często z tego korzystałam. Pewnie dlatego, że miałam do niego tak bliziutko. Wybierałam kierunek przeciwny do sopockiego mola, bo wolałam "puste" plaże pośród drzew. ;) Nie było mocnych, żeby z takiego spaceru wrócić chmurnym. Morze uspokoi, ukołysze, rozweseli. I to mi zostało do dziś. Widać ma w sobie jakiś magiczny prostownik, który akumulatory mimo woli podładuje, uśmiech przywróci i właściwy kurs wskaże.


A w weekend było tak spokojnie, tak cicho i tak słonecznie, że postanowiłam podzielić się z Wami wspomnieniem spaceru brzegiem morza. Dlatego bez zbędnych słów, tak na szybko, przesyłam kilka zdjęć. Mam nadzieję, że i Wam udzieli się choć trochę tego spokoju...






Żegnam się najprawdziwszą ciszą na morzu życząc Wam równie spokojnego tygodnia.


Ewa


sobota, 22 lutego 2014

Zabałaganione wnętrze

W związku z tym, że część z Was zainteresował temat kompleksowego oczyszczania życia, a szczególnie ten dotyczący pozbywania się zbędnych kilogramów, ;) w takim razie dziś post na życzenie.

Koło zagadnienia zdrowego odżywiania chodzę już od jakiegoś czasu. I to nie dlatego, że jakoś bardzo niezdrowo jemy, bo myślę, że statystycznie całkiem nieźle się plasujemy. Chodzi o to, że to co jemy jako "zdrowe" niekoniecznie takie jest. Weźmy na przykład śniadanko: kromeczka chleba z polepszaczami i środkami zapobiegającymi pleśni oraz z żółtym serem, który z serem ma niewiele wspólnego, za to utwardzony przemysłowo tłuszcz, sztuczny barwnik, chlorek wapnia i potasu oraz azotan sodu jako konserwant. Pycha! Nie mówię już wędlinach wykonanych z polifosforanów jako emulgatorów, zagęstników i stabilizatorów, skórek, chrząstek, tłuszczu i wody. No i oczywiście odrobiny mięsa. Na obiad przyrządzamy fileciki z piersi kurczaka nadziewane hormonami, a na deser jogurt z wsadem owocowym, mnóstwem cukru, regulatorami kwasowości, sztucznymi barwnikami i aromatami. Myślę, że wiecie o co mi chodzi? Zabałaganione wnętrze...

I my sobie tak beztrosko wcinamy te konserwanty, barwniki, polepszacze, wypełniacze, utwardzacze, dosładzacze od lat 90-tych. A nasze dzieci od urodzenia. Ile one tego zdążą nagromadzić do swojej pełnoletności?! A potem co? Rak, alergie i inne choroby cywilizacyjne. Dlatego postanowiliśmy z mężem, w ramach możliwości i rozsądku, zmienić niektóre nawyki żywieniowe. Ale najpierw zdecydowaliśmy się na oczyszczenie z toksyn, w które już organizm zdążył się wyposażyć. I teraz przechodzę do interesującej Was kwestii diety. ;)


Otóż dieta, którą stosuję nie jest dietą typowo odchudzającą, lecz oczyszczająco-detoksującą. Człowiek, w takcie jej przebiegu, oczywiście chudnie, ale jest to jak gdyby "efekt uboczny", coś w rodzaju bonusu. ;) Głównym założeniem tej diety jest przywrócenie równowagi w organizmie, odzyskanie zdrowia i pozbycie się nagromadzonych trucizn poprzez oczyszczenie krwi. Inne diety odchudzające nastawione tylko na efekt a obciążające np. nerki, wątrobę, powodujące wzrost cholesterolu, czy zwiększające ryzyko miażdżycy mnie nie przekonują. Diety, w których liczy się skrupulatnie kalorie i ogranicza jedzenie do minimum są z kolei jakimś koszmarem, bo ja muszę mieć brzuszek pełny. ;)

Dlatego zdecydowałam się na dietę warzywną dr Ewy Dąbrowskiej. W trakcie jej trwania można jeść w dowolnej ilości (czyli nie chodzi się nigdy głodnym, a ja tego bym nie zniosła) wszystkie warzywa z wyjątkiem strączkowych (bo są bogate w białko) i ziemniaków (bogate w skrobię). A z owoców tylko jabłka, cytryny i grejpfruty. I to wszystko. Żadnego oleju, masła, chleba, nic! 0 węglowodanów, 0 tłuszczu, minimalna ilość cukru. Warzywa można gotować, piec, parzyć, faszerować, nawet grilować na patelni bez tłuszczu. Można je jeść na surowo w postaci surówek i soków, czy też duszonych, albo gotowanych na wodzie warzyw. Ja robię zupy jarzynowe, barszcz, ogórkową, pomidorową, kapuśniak (można dosmaczyć "jarzynką", ale wyłącznie naturalną). Zakochałam się w leczo na wodzie (i od teraz będę tylko takie przygotowywać), czerwonej kapuście z jabłkiem na ciepło, i grilowanym bakłażanie z sosem pomidorowym. 


Spożywanie wyłącznie warzyw, które są ubogie w substancje odżywcze (ale bogate w mikroelementy, sole mineralne i witaminy) przestawia organizm na odżywianie endogenne, czyli na zużywanie niepotrzebnych zapasów - tłuszczu, różnych złogów, zwyrodniałych komórek. Uczucie głodu zanika, bo nie ma wahań cukru we krwi (spowodowanych szybkim spalaniem węglowodanów) więc powiem Wam, że da się przeżyć bez większego wysiłku. A gdy jestem głodna między posiłkami, to łapię za ogórek, pomidor, czy czerwoną paprykę, lub jabłuszko. I wcinam tyle ile chcę. Jestem w połowie kuracji (a całość trwa 6 tygodni), czuję się bardzo dobrze, wręcz znakomicie i nie widzę przeszkód bym nie mogła wytrzymać jeszcze 3 tygodni. Da się! A mówię Wam, że diety są nie dla mnie, bo ja lubię jeść.

Jeżeli zależy Wam tylko na schudnięciu, możecie taką dietę zastosować przez tydzień lub dwa (ja w ciągu pierwszego tygodnia schudłam 3 kg, a byłam ciągle najedzona). A jeśli ktoś chce całą kurację przejść jak należy, a bierze na stałe leki, musi robić kontrolne badania, bo dochodzi do samoleczenia organizmu i np. spada poziom cholesterolu, normalizuje się ciśnienie, spadają ciała przeciwtraczycowe, dlatego dawka leku musi być wtedy zmieniona. Oczywiście nikogo nie namawiam, każdy musi wybrać odpowiednią dla siebie dietę i przede wszystkim być do niej przekonnanym.

Mam nadzieję, że zaspokoiłam Waszą ciekawość. W razie czego pytajcie, a mnie dziś czeka ciąg dalszy oczyszczania domu. Ale o tym następnym razem. A jakie czynię przygotowania do przejścia na zdrowe żywienie po zakończeniu kuracji, to napiszę przy najbliższej okazji. Tymczasem słoneczko wesoło zagląda do wnętrza i zaprasza na dwór, trzeba więc się spieszyć, by wykorzystać ten piękny dzień na przedwiosenny spacer z dziećmi. Może nad morze..?


Pozdrawiam warzywnie ;)
Ewa

czwartek, 13 lutego 2014

Nasiona rzeczywistości

No tak. Przepadłam. Świadoma swego zaniedbania względem Was postanowiłam się "spiąć" i odezwać. ;) Bo prawda jest taka, że jak w listopadzie zaciągnęłam hamulec, to tak sobie od tego czasu spokojnie jadę na ręcznym. Spokojnie to może za dużo powiedziane, gdyż moja szarańcza konsekwentnie dba o to, bym na nadmiar spokoju nie narzekała. W każdym razie prędkość zdecydowanie wytraciłam  i obłędu w oczach się pozbyłam. ;) I powiem Wam, że całkiem miły jest to stan. Ale czas się chyba trochę wytłumaczyć. Bo fakty, faktami, ferie, feriami, ale żeby na tyle czasu przepaść...?



Zacznę w takim razie od początku, czyli od postanowień noworocznych, których tradycyjnie miałam nie mieć. Ale naszła mnie refleksja nad stanem mej egzystencji i zrobiłam wyjątek dla jednego małego pragnienia. Założyłam sobie (z pewnych względów, o których powiem przy innej okazji), że będzie to "mój rok", czyli że będzie dla mnie świetny pod każdym względem. Gdy pragnienie zostało postanowione, to wtedy się zaczęło! Bo "właśnie wtedy zrozumiałam, że muszę się skupić na tym, co w anegdocie zwanej życiem jest najważniejsze – na sobie." :)) [Cytat zaczerpnięty od guru wszelkich życiowych mądrości, czyli króla Juliana z "Pingwinów z Madagaskaru"]. A skoro rok ma być naprawdę świetny, żeby nie powiedzieć rewelacyjny,;) to wyszło mi, że muszę w swoim dotychczasowym życiu dokonać lekkich modyfikacji, zastosować parę ulepszeń, postawić tu i ówdzie na innowacje, wprowadzić gdzieniegdzie niewielkie zmiany. :) I wszystkie te działania muszą dotyczyć mnie - mnie kompleksowo. O zgrozo! 

Okazało się, że jest tyle sfer do naprawienia, że nie wiedziałam od czego zacząć. Od ciała, czy od ducha? Od świadomości czy podświadomości? Od yin czy yang? Od patrzenia na świat czy tego, jak świat patrzy na mnie? A patrzy?!

Cóż, wiadomo, że człowiek jest istotą ułomną i wady posiada, a jak ktoś reprezentuje część społeczeństwa zaliczaną do puchu marnego, to świadomość ich z całą pewnością posiada. I ja, jako przedstawicielka puchu uświadomiłam sobie, że moja waga z puchem nie ma już nic wspólnego. Mało tego, świadomość mych ułomności podpowiedziała mi, że jak się tak dalej bezkarnie obżerać będę wszystkim co mi wleci w ręce, to niedługo będę mogła o sobie powiedzieć - puszysta! Marne pocieszenie.


Przeanalizowałam sytuację, poedukowałam się w temacie rewelacyjnego, harmonijnego życia, ;) i doszłam do wniosku, że należy zacząć od oczyszczania. I to holistycznie i kompleksowo. A zatem oczyszczam się z toksyn nagromadzonych przez lata w organizmie, w głowie i w przestrzeni życiowej. Oczyszczam ciało, myśli i dom. I powiem Wam, że takie całościowe podejście do zmian jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Nareszcie czuję, że znalazłam lekarstwo na chaos. Wkraczam we wszystkie ważne aspekty życia jednocześnie, bo wszystkie są tak samo istotne. Spokojnie i bez pośpiechu eliminuję śmieci z organizmu, z głowy i z domu. Ubyło kilogramów, niepotrzebnych myśli, zbędnych rzeczy. A to dopiero początek. Dopiero zaczęłam! Jedno małe pragnienie zapoczątkowało taaaki przewrót! ;) Niesamowite, jak jedna drżąca myśl, myśl na którą nie zwracamy pierwotnie uwagi, bo błaha, żartobliwa, nic nieznacząca, potrafi zmienić naszą rzeczywistość. Nie wiemy czy nasionko niesione przez wiatr zakiełkuje, ale zawsze niesie ze sobą możliwość zaistnienia. Tak myśli nasze też są nasionami rzeczywistości, niosą ze sobą potencjał urzeczywistnienia. Nigdy nie wiadomo kiedy puszczą pierwszy korzonek.


Żegnam się z Wami najcieplej i dziękuję, że zaglądacie. I uroczyście przyrzekam, że takich długich przerw robić już nie będę. ;)

Wasza Ewa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...