środa, 30 lipca 2014

Secret Garden

Marzę o takim prawdziwie tajemniczym, zaczarowanym ogrodzie. Z rozpadającymi się murkami otulonymi bluszczem, o kamiennej fontannie ukrytej wśród wybujałej roślinności, o kamiennych ścieżkach wijących się w nieznane, i oczywiście o pięknej kutej bramie prowadzącej do niego. Pomarzyć można, a nawet trzeba. Z tych marzeń zawsze może zrodzić się wizja, którą da się urzeczywistnić. Tworzę więc sobie na mojej małej działeczce namiastkę zaczarowanego ogrodu z marzeń strzelistych i dostępnych środków. ;) Póki co, taki kompromis chyba już zostanie. :))
Takiej bramy oczywiście mieć nie będę, ale chociaż się napatrzę, bo jest przepiękna

Jeszcze jest cały w myślach i planach. I choć małe kroczki wciąż są robione (co ja mówię: kroczki, tip topki zaledwie), denerwuję się czasami, bo tak bym bardzo chciała wszystko naraz. Gdzie oczy spojrzą, tam ręce się rwą i myśli kłębiaste pędzą jak szalone po niebie marzeń. I oczami wyobraźni widzę niebieski sztachetowy płotek z kulami wieńczącymi paliki. A przed nim białe malwy i róże parkowe... Od wewnątrz iglaki stojące na straży prywatności. Już obliczam długość i liczbę przęseł, już w myślach maluję na kaszubski. ;) Już pielę przyszłą rabatkę, krok po kroku dosadzam żywotniki,  już odsłaniam zaginioną ścieżkę...

marzenie
rzeczywistość

Lecz po chwili rzucam archeologiczne zajęcie, chwytam za grabie i czeszę zawzięcie trawnik wokół jabłonki. Bo tam myśli pognały i utworzyły wizję milczącego kącika, z hamaczkiem i płotkiem drewnianym, piwoniami i pachnącą lawendą, i kamienną dróżką tuż obok, która wprost do owocodajnych krzewów zaprowadzi. 

marzenie
rzeczywistość

Więc za oczyszczanie ścieżki się zabieram. Już pokazują się okrągłe główki kamieni ułożone w dwuszeregu, a myśli wyprzedzają się w podpowiedziach, jakie kwiaty najlepiej przy nich będą wyglądać. A jakie owoce na jej końcu posadzić? Dwa czerwone agresty wciąż czekają, ale to z drugiej strony... przy porzeczkach będzie ich miejsce.

marzenie
rzeczywistość

To idę do porzeczek, jakby mnie pilnie wzywały, i koszę trawnik, który dzięki deserkowi z granulatu ma soczysty kolor i gęste, dorodne liście mleczy. I obmyślam, gdzieżby tu najlepiej agrestom było? Czy z wystającego pnia da się zrobić zegar słoneczny? Hmm, chyba za mały, to może kwietnik? Z zadumy wytrąca mnie biadolenie męża, że to marnotrawstwo tak po prostu kosić taką pyszną zieleń, że króliki by tu miały raj. Ale my nie mamy królików?! To trzeba poszukać, ktoś na pewno królika ma. Lecz kto? I jak długo będzie trwało szukanie króliczych właścicieli? Nie podejrzewam męża o planowanie zakupu kolejnego małego futrzaka biegającego po domu, ale kto wie? ;)

marzenie (?)
rzeczywistość

Zostawiam więc przezieloną ucztę dla być może znalezionych w końcu królików i zajmuję się zbieraniem skoszonej wcześniej trawy, dwa metry na prawo od króliczego raju. Bo tu będzie zielnik, z poidełkiem dla ptaszków pośrodku i szałwią w każdym rogu. Otoczony małym płotkiem ze sznurka, a w tle ławeczka do podumania...

marzenie
rzeczywistość

Zamykam oczy i wszystko to widzę. I już, już... Więc denerwuję się czasami, bo tak bym chciała wszystko naraz. A naraz się nie da. Nawet na dwa i trzy, też nie. Mimo najszczerszych chęci robota idzie jak krew z nosa. ;( Więc wzdycham i sapię, i pogderam czasem mężowi. Ale przecież wiem, że nie o to chodzi, by już, teraz, natychmiast. Cierpliwość to wielka cnota, ech... Studzę więc niecierpliwość swoją, bo wiem że marzeń nie powinno się poganiać. I dziękuję w myślach za marzenia wciąż do spełnienia.

Pozdrawiam tajemniczo-ogrodniczo
Ewa

P.S.
Dzisiejsze zdjęcia marzeń pochodzą z Printerestu
E.

czwartek, 24 lipca 2014

Jakie szkody może wyrządzić Szarańcza?

Wakacje mają to do siebie, że nie mam czasu. ;) Tyle go mam, że paradoksalnie nie mam go wcale. Zastanawiałam się jak to możliwe, że z niczym nie mogę się wyrobić dysponując całą dobą bez ograniczeń? I przebłysk olśnienia - Szarańcza! To wszystko przez tę moją Szarańczę. A Szarańcza latem dokuczliwa jest. Każdy wie jak niszczycielską ma moc i czym kończy się, nie tylko biblijny, nalot szarańczy. Lecz ja nie doświadczam nalotu szarańczy, ja z Szarańczą jestem 24 godziny na dobę! A szarańcza jest najbardziej żarłocznym stworzeniem - ona pożera mój czas. Eureka!


Lato mamy w pełni. A latem Szarańcza jest niezwykle pobudzona i przebywając głównie na dworze może narobić sporo szkód... także sobie. Może te szkody wyrządzać cyklicznie, na przykład każdego dnia inną. Może spaść z roweru i przeciąć sobie pół brzucha metalową końcówką od nieobecnego dzwonka (najmłodsza Szarańcza). Do domu wraca się w takim wypadku w pozycji zgiętej i pozostaje w takowej przez kilka dni. Może także ścinając chwasty sięgające po pachy dźgnąć się z rozpaczy nożem w kolano nie przecinając sobie na szczęście żyły. Fakt ten został ustalony przez prawnych opiekunów najstarszej Szarańczy po długim czasie niepewności, gdyż krew lała się jak ze szlaucha. Może także zjeżdżając na hulajnodze z górki przewrócić się i zedrzeć sobie skórę "do mięsa" na wszystkich czterech kończynach ze szczególnym uwzględnieniem prawego kolana (średnia Szarańcza). W takim przypadku wszelkie zabiegi oczyszczania ran słyszalne są w promieniu 2,5 km.


Tak więc mamy przegląd ran ciętych, kłutych i szarpanych, a każda z Szarańczy reprezentuje inny rodzaj... można by rzec - jest jedyna w swoim rodzaju. I tak lepsze to niż połamane kończyny, bo takie wakacje też już były. Tylko zastanawiam się, mając tak wspaniale upalne lato i zabandażowane dzieci, jakie szkody na mojej psychice może jeszcze do końca wakacji wyrządzić Szarańcza?

Z domowego szpitala
nadawała dziś dla Państwa
entomolog Ewa


sobota, 19 lipca 2014

Skręcona

Słyszę głosy, szepty, nawoływania. Wiem, że to może nie najlepiej o mnie świadczy (pewnie nie powinnam się do tego publicznie przyznawać), ;) ale nic na to nie poradzę, że je słyszę. Zrób mnie, uprasuj mnie, dokończ mnie, przytnij mnie, zamów mnie, sprzątnij mnie, pomaluj mnie, zamontuj mnie, ugotuj mnie, zabaw mnie... rozchodzi się od strychu po piwnicę. I sypie się na moją głowę stos niecierpiących "zwłok" spraw. Jeszcze chwila a paznokcie z nerwów zacznę obgryzać. Wolałabym usłyszeć jak Alicja: "wypij mnie", lecz jakoś na razie nie słyszę - a chętnie obaliłabym butelkę na raz! :) Czeka tyle spraw do załatwienia, tyle planów do realizacji, tyle zadań do dokończenia, tyle rzeczy, które muszę zrobić... że mnie skręciło. Tak najzwyczajniej w świecie - skręciło.



I wiem, że istnieją mądre zamienniki słowa muszę - że lepiej powiedzieć chcę, ale ja niektórych wcale nie chcem, ale właśnie muszem. A te, które chcę, chcąc nie chcąc powiększają listę zadań szepcząc bezustannie do ucha. W takim razie może powinnam użyć słowa powinnam, bo ma delikatniejsze brzmienie i jest łagodniejsze w odbiorze? Ale to nie zmienia faktu, że skoro dana rzecz powinna być zrobiona, to i tak musi być zrobiona. Zostaje jeszcze słowo mam coś do zrobienia, które brzmi już zupełnie niezobowiązująco, po prostu lajcik i luzik. Tyle że zobowiązująco muszę to zrobić! I co tu począć, by się nie skręcać dalej?



Powiem Wam, że coś z tym moim mózgiem jest najwyraźniej nie tak. Albo gdzieś powędruje, albo zabarykaduje się z jakąś opinią, albo obsypie natrętnymi myślami. I jak tu uchodzić za normalną z takim mózgiem i pisać bloga? ;) Halo-o, są wakacje proszę umysłu! Może pan sobie odpocznie trochę i się tak nie przemęcza! Przypomniałam sobie słowa Nietschego i próbowałam przysiąść na progu chwili, żeby nie oszaleć w pierwszym miesiącu wyczekanych wakacji (chociaż może szalona matka na wakacje nie byłaby taka zła?). Ale co ja próbuję przysiąść, to ona hyc i już jej nie ma. Jak to, chwila mi ucieka?!! Chwila musi przecież trwać! Wiem, że nie da się jej złapać, więc nie gonię jej, licząc na to, że się jakoś sama odkręcę, bo na mózg nie mam co liczyć. Wysypałam więc wszystkie sprawy na kartkę, pół dnia przegadałam z koleżanką, której mózg też szwankuje (o, jak to dobrze dowiedzieć się, że nie tylko mnie), ;) zajechałam na działeczkę i... skręt popuścił. Więc mogłam w końcu coś napisać. Wygląda na to, że paznokcie ocaleją. :)) Choć jak sobie pomyślę, że to już prawie połowa wakacji minęła, a ja tego nie czuję, to znów mnie skręca...


Pozdrawiam 
Skręcona Ewa


czwartek, 10 lipca 2014

Zacisze północnej Fionii

Z centrum Fiord&Baelt pojechaliśmy dalej na Północ. Po drodze odwiedziliśmy stareńką wioskę Viby. Na całym Archipelagu Fiońskim znajduje się wiele takich wiosek, (bo aż 25) które zachowały się od czasów średniowiecza - urokliwe domeczki w cudownych kolorach, z szachulcową budową i dachami krytymi strzechą warte są zboczenia z drogi i zobaczenia.




Uwielbiam miejsca, w których czas się zatrzymał, a Viby niewątpliwie do takich należy. Kolejnym celem naszej wyprawy był malowniczy przylądek Fyns Hoved znajdujący się na północnym krańcu Fionii. Od gwarnego Kerteminde oddalony zaledwie o 20 km, emanował ciszą i spokojem. Niespieszny spacer wokół przylądka zajął nam ponad dwie godziny. Ponad dwie godziny z cichością przyrody. Pełne ukojenie. ;)






Kamyczki na kiju przywieźliśmy do domu na pamiątkę. Kamień z dziurką, taka ciekawostka.  


Wieczór już nadchodzi i stalową poświatę rozpościera... Pora wracać na kemping.


Zostały mi jeszcze dwa dni do opisania, ale to takie kobyły, że łoj! ;) Jutro wracam, to może się zabiorę.

Udanego weekendu
Ewa

piątek, 4 lipca 2014

Kerteminde

Fionia to druga największa wyspa Danii, która wraz z 90 okalającymi ją wysepkami tworzy Archipelag Wysp Fiońskich. Sama Fionia jest bardzo zróżnicowana geograficznie - na południu znajdują się pasma górskie zwane Fiońskimi Alpami, północ zaś jest równinna z najładniejszymi ponoć plażami.

Tytułowe Kerteminde to urocze miasteczko rybackie położone na północy Fionii. W porcie znajduje się ok. 700 miejsc do cumowania! Jedno z najstraszych miast Fionii przywodzi na myśl klimat śródziemnomorskich przystani.  Przy dobrej pogodzie można się tam poczuć jak na południu Europy. ;) 



W Kertemide mieści się jedyne na świecie morświnarium. Można też przejść po dnie morza suchą stopą długim na 40 m podwodnym tunelem edukacyjnym. Przez okna tunelu można podglądać przepływajace foki i morświny, z głośników słychać odgłosy życia morskiego, a wewnątrz są porozstawiane makiety zwierząt oraz atrakcje dla dzieci w postaci skrzynek, które zachęcają do zajrzenia do środka. 


Przyznam się Wam szczerze, że morświnarium nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia, nawet pokazy trenerów z morświnami i fokami  - może jesteśmy rozpuszczeni naszym fokarium na Helu?


Za to to, o czym przewodniki nie mówią, a co było największą frajdą, to możliwość pogłaskania rozgwiazdy czy innych żyjątek morskich oraz... 


...konkurs łapania krabów! Dzieci (i dorośli, jak ktoś miał ochotę się pobawić) dostawali trzy części ryby ;) i wędkę z kija. Zadaniem było złowić kraba na tę wędkę i szybko przenieść do swojego pojemniczka zanim krab zje rybkę. :)) Jak zje, to już więcej krabów nie złowimy, no bo niby na co? :) Dlatego trzeba się spieszyć, bo krab taką rybkę wciąga raz dwa!


I choć miny na początku były nietęgie, to w miarę łowienia zabawa się rozkręcała i śmiechu było co niemiara! :) 
Uzbrojeni w ogonki rybie w oczekiwaniu  na gwizdek oznaczający start  

A gdy zabawa przednia, to i odwaga rosła. :) Oczywiście wszystkim oprócz mnie, bo gdy próbowałam złapać w rękę kraba a on wierzgnął nóżką, ja w pisk... ku uciesze dzieci swoich i nie tylko swoich. :)) A do odważnych świat należy! Córcia pod okiem duńskiego instruktora wzięła w rączki kraba. A za rakami, krabami, a także pająkami, mrówkami i ogólnie robaczkami delikatnie mówiąc nie przepada. ;)


Ale do poniższej sztuczki jakoś nie dała się przekonać. :))

Dokąd  pojechaliśmy po wizycie w Fjord&Baelt dowiecie się w kolejnym odcinku zeszłorocznego Pamiętnika wakacyjnego. :))

Tymczasem znikam rozbawiona wspomnieniami
Ewa


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...