środa, 15 czerwca 2016

Na chorobowym

kocia łapa
 
Jak wiecie w zeszłym tygodniu dzielnie walczyłam z  chorobą i spokojnie zbierałam siły. Z tego odpoczynku wyniknęło nie tylko założenie konta na FB, ;) ale również kilka nowych prac. Bo okazało się, że siedząc w domu "na chorobowym" można siedzieć na tyle ciekawie, że nawet da się to "wrzucić na bloga." :)) Bo czekając sobie na powrót sił fizycznych, zajęłam się niemęczącym zupełnie działaniem. Powiedziałabym, że nawet takim nudnawym, działającym na niektórych domowników nasennie... :)

ziewający kot

Zamarzyłam o spróbowaniu wydziergania czegoś większego na grubaśnych drutach bądź też na szydełku wielkości maczugi. Efekt ściegu wykonanego na takich grubych "patykach" bardzo mi się spodobał i chodził za mną już od jakiegoś czasu. Na początek zaopatrzyłam się w tasiemkową włóczkę typu spaghetti (zpagetti)  - to dzianina pochodząca z recyklingu, ok. dziewięćdziesięcioprocentowa wysokiej jakości bawełna z domieszką innych włókien (moja ma 92% bawełny i 8% lycry), cięta w paski. Świetnie nadaje się właśnie do większych prac, takich jak narzuty czy dywany, idealnie  się sprawdzi przy wyrabianiu torebek, plecaków i poduch, ale też podkładki, miseczki, czy jeszcze mniejsze drobiazgi wychodzą super.

Poniżej moje pierwsze szydełkowe miseczki.



szydełkowe miseczki


Teraz robię narzutę na ikeowski fotel. Wybrałam letnie kolory w dwóch turkusowych odcieniach oraz druty nr 15.


grube druty

Nie da się z takimi drutami zasiąść i zbyt długo dziergać, bo już po chwili zaczyna boleć cały nadgarstek. Inaczej też się wywija takimi drutami, bo i ciężar robi swoje. Ale powolutku, po kilka rządków z doskoku da się - czekając aż woda na herbatę się zagotuje, świeżo zmyta podłoga wyschnie... Zawsze znajdzie się w ciągu dnia kilka - kilkanaście minut, by przysiąść i posunąć robotę na przód. I tym sposobem jestem już w połowie. Niestety tej "mniejszej" połowie, bo oparcie jest dłuższe. :))


czarny kot

Polubiłam tę włóczkę i na pewno nie będzie to moja ostatnia taka praca. W planie mam zrobić siedziska na taborety, okrągłe pufy dla dzieci, oraz dywanik. I kilka mniejszych prac. Ale póki co, muszę skończyć narzutę i mam nadzieję, że z początkiem wakacji stanie się to faktem. ;)

włóczka spaghetti

A tymczasem mam dla Was kilka makaronowych inspiracji znalezionych oczywiście na Pintereście.  Ciekawe czy Was dziś zachęciłam do takich grubaśnych prac? A może już spaghetti znacie i dziergacie? ;)

Źródło

Coś dla milusińskich. ;) Koniecznie muszę taki koszyczek zrobić, bo moja Czarna tak właśnie w kłębuszek się zwija, gdy śpi i z pewnością będzie jej w nim dobrze.




I abażur i biżuteria wyglądają pięknie.



I zupełne maleństwa też da się zrobić, na dodatek są przeurocze, prawda? A podstawki pod jajka, to mnie wręcz rozczuliły. :)



I jak Wam się podobają prace spaghetti?

Pozdrawiam serdecznie
Ewa


sobota, 11 czerwca 2016

Gdzie się w końcu pojawiłam?

Gdy sił nie wystarcza na wszystko, to wszystko nie jest zrobione. I nie ma co rozpaczać, że dni mijają, a robota czeka - że znowu pranie, że prasowanie, sprzątanie, gotowanie... Że się nawarstwi, że za dużo, że znów nie zdążę na czas ze wszystkim, że w przyszłym tygodniu kilka par dodatkowych rąk będzie mi potrzebne, albo najlepiej kilka klonów. Gdy sił nie wystarcza na wszystko, trzeba podjąć kobiecą decyzję i wszystko odsunąć! I zająć się czymś zupełnie niemęczącym. ;)

rudy kot

I tym też w mijającym tygodniu się zajęłam. Siedząc w domu taka bez sił, bez ducha, ;) wymyśliłam nagle, że może już czas bym pojawiła się tam, gdzie do tej pory mnie nie było. Tyle czasu z uporem maniaka broniłam się przed tym miejscem. Może zupełnie niepotrzebnie? Czy ktoś już się domyśla gdzie się w końcu pojawiłam? Ano rozpoczęłam przygodę z Twarzoksiążką. :) Jestem na Facebooku, dokąd zapraszam Was serdecznie. I jednocześnie po raz pierwszy proszę o wsparcie, bo samotnie mi tam na razie. ;) Wiem, że to dopiero pierwszy dzień, sam początek, ale bardzo będę się cieszyła z każdej Waszej wizyty i polubienia. Wesprzyjcie dobrym słowem i czym tam jeszcze można! Już czuję ten dreszczyk emocji, podobny do tego, jaki na początku przygody z blogiem wywoływał każdy komentarz, każdy nowy obserwator, każda nowa cyferka na liczniku wyświetleń! Jeśli lubicie mnie tu, to proszę zalajkujcie mnie też tam. :) Wiem, że mogę na Was liczyć! A ja pomału będę i do Was docierać w tej nowej przestrzeni.


Przy okazji mam pierwsze ważne pytanie: jak wkleić taką fejsbukową ramkę ze swoją stroną, która odsyła na FB? Widzę u Was takie ramki w pasku bocznym i też chciałabym taką wstawić. Czy ktoś mi pomoże? :)

***

U nas już kwitną akacje (jakoś szybko w tym roku, prawda?), a to znak, że wkrótce będą wakacje..., ale przede wszystkim będą placuszki z akacji!!! :)) Czerwca nie mogę się zawsze doczekać właśnie z powodu akacjowych placuszków (oprócz końca roku oczywiście). ;) Moja ukochana Mama przyjechała do mnie w tym tygodniu, po drodze zerwała trochę gałązek i usmażyła najcudowniejsze pod słońcem placki! Dla mnie! :)) [No, z dziećmi też się trochę podzieliłam.] ;)


Placuszków nie sfotografowałam, bo zatraciłam się w radości konsumpcji! :)) Dlatego wstawiam stare zdjęcie z odsyłaczem do przepisu dla chętnych (jest naprawdę prościutki). Bomba! :) Kto nie jadł, ten trąba ;) i musi to koniecznie nadrobić. Tylko jedząc placuszki z akacji można prawdziwie posmakować obietnicy wakacji! ;) Szczerze zachęcam do spróbowania. No i spieszcie się, bo zaraz przekwitną!

placki z akacji
KLIK po przepis

Jeśli chodzi o inne czerwcowe jadalne kwiaty, to jest jeszcze pyszny i zdrowy czarny bez, który również już kwitnie. Jeśli macie ochotę zrobić wzmacniający syrop na przeziębienie lub dżem truskawkowy z dodatkiem tych aromatycznych kwiatów, to zapraszam do TEGO POSTA po przepis.

kwiaty czarnego bzu



Słonecznego weekendu moi mili
Ewa

wtorek, 7 czerwca 2016

Taki dzień


"Tylko taki dzień wstaje, jaki witamy przebudzeni. 

Wiele ich czeka na nasze zaproszenie."

                                                                                                          H.D. Thoreau


Nie ma drugiego takiego miesiąca w roku, w którym zmiany zachodziłyby tak szybko. Tylko w maju może się tak zdarzyć, że zerkając pewnego dnia przez okno, zobaczymy nagle gmatwaninę zieleni. Wczoraj jej jeszcze nie było. Było cicho i przewidywalnie. Wczoraj bzy przygotowywały się do rozkwitu, czosnki powoli rozchylały swój kulisty wachlarz, pączki róż i powojników nieśmiało wyłaniały się z nicości a zieleń nie mogła się zdecydować, w którym odcieniu jej ładniej. Słowo daję, że tak było jeszcze wczoraj.

Ptaszki
Wczoraj   i   dziś
Ptaszek

Dziś przebudziłam się w czerwcu. Już po maju. Świsnął, błysnął i przeminął, nawet nie wiem kiedy. Zostało po nim jedynie rozbuchane ego roślin...


i bałagan w balkonowej donicy.

 
A chciałam pokazać jak w tym roku machał do mnie z balkonu mój ukochany, delikatny bez,  który swoją wonią zniewala wszystkich gości...


... opowiedzieć o płotku, który mąż nareszcie skończył w tym roku montować wzdłuż całej balustrady (hip, hip, huraaa!) ;)

ptaszek na płotku

... i nowym poidełku dla skrzydlatych przyjaciół, których od wiosny z niecierpliwością wypatruję.

wróbelki

Bo czasem tak bywa, że życie śmiga jak wiatr, galopuje, pędzi. Innym razem kula się niemrawo, zwalnia, przystaje. Czasem dorównujesz mu kroku, a czasem nie. Czasem tak właśnie bywa. Ale tak jak mów Thoreau "tylko ten dzień świta, którego jesteśmy świadomi", a ja bardzo chcę być świadoma każdego dnia, który wstaje. W czerwcu pozostało jeszcze wiele dni do zachwytu. Oby nie czekały na zaproszenie. Czego i Wam z całego serca życzę - świadomie witajmy każdy dzień! :)

 wróbelki


Wysyłam do Was najserdeczniejsze pozdrowienia
Wasza zaptaszkowana Ewa ;)


piątek, 3 czerwca 2016

Serce

Ten post powinnam już wcześniej puścić w świat, ale jak to w życiu bywa - jesteś kowalem swojego losu w takim zakresie, w jakim on ci pozwoli. ;) Ostatni długi weekend majowy miałam spędzić pracowicie. Z tego też powodu wyjeżdżaliśmy w dwa samochody, bo mój bagażnik aż po dach wypełniony był doniczkami z kwiatami, a i tak jedną paletę stokrotek zabrał do siebie mąż, bo już się u mnie nie zmieściły. Jednakże okazało się, że lekkie przeziębienie, z którym wyjeżdżałam, z dnia na dzień przybierało na sile odbierając mi własną. Oczywiście, kto by się przejmował kaszlem parzącym klatkę, świstami i gwizdami przy coraz trudniejszym łapaniu oddechu? No, ja, na przykład, bym się nie przejmowała. Sadziłabym kwiatki, przesadzała krzewy, kosiła trawę i malowała płot... by potem u lekarza dowiedzieć się, że w tak cudownych okolicznościach przyrody raz dwa rozwinęło się u mnie zapalenie oskrzeli schodzące na płuca. :( Tak to jest, gdy rozumu brak. Uzmysłowiłam sobie, że chyba jednak mam w maju poważny z nim kłopot. Kiedyś już pisałam o wędrującym rozumie właśnie w tym miesiącu (TU można sobie przypomnieć, jak ktoś ma ochotę), a to tylko potwierdza, że w maju muszę szczególnie uważać na jego zniknięcia. :)


Ów post nie został napisany, kiedy należało, bo nie miałam na nic siły. Kiedy sił troszkę uzbierałam i chciałam usiąść do laptopika, okazało się, że właśnie został zbezczeszczony przez kota. Nie będę się wgłębiać w szczegóły, powiem tylko, że życie kota wciąż wisi na włosku, bo zamach na laptopik wyczerpał moją cierpliwość! Laptop poszedł wczoraj do naprawy, a wraz z nim wszystkie dokumenty i katalogi zdjęć, i dostęp do poczty. A pisz tu post bez zdjęć, kiedy zdjęcia są akurat ważne. Dlatego korzystając z nieobecności syna, napisałam post na jego komputerze, wgrałam dzisiejsze zdjęcia i po przydługim wstępie ogłaszam co następuje.


Gdy zdobywałam nową umiejętność szydełkową pod okiem koleżanki, miałam okazję bliżej przyjrzeć się też sztuce frywolitkowej, którą również uprawia. Podziwiając z bliska piękne serwetki zakochałam się w tej misternej plątaninie wyglądającej tak szlachetnie w porównaniu z szydełkową robótką (zgłębię tajniki jesienią). ;) Po prostu, co tu dużo mówić, serwetka z wyższych sfer! Dlatego, gdy zobaczyłam u Oli frywolitkowe serduszko, ono mrugnęło do mnie oczkiem i zapragnęłam je mieć. Umówiłyśmy się na wymiankę, ja miałam zrobić chustecznik, a Ola serduszko. Jednakże gdy przyszła paczuszka od Oli wydała mi się podejrzanie wielka, jak na jedno płaskie serduszko. :) Po otworzeniu okazało się, że Ola zapakowała tam... swoje serce! Podarowała mi nie jedno, lecz dwa frywolitkowe serduszka oraz elegancką frywolitkową zakładkę do książki. Ponadto koszyczek z papierowej wikliny, bo Ola jest specjalistką od wyplatania z gazetowych rureczek koszy, tac, podkładek, etc... [Zresztą, kto nie zna Oli, zapraszam na jej bloga PapierOlki, tam, oprócz prac "papierkowych" i frywolitkowych, znaleźć można całe bogactwo artystycznych pasji.] Dostałam także ręcznie robione zapachowe saszetki z lawendą i kartkę. A w tym wszystkim - w każdej niteczce i każdym papierku widziałam jej serce. Olu, dziękuję Ci jeszcze raz! Wiesz, że jestem wzruszona.

Jak tu się nie zakochać?

A tu serduszka w ramkach...
Białe już stoi na moim biurku gotowe do podziwiania...


a zielone pojedzie do drugiego domku, by tam cieszyć moje oczy... 


Jak to dobrze, że przeze mnie wymianka trochę się przedłużyła i jako rekompensatę za czekanie dołożyłam jeszcze coś, bo jak tu się odwdzięczyć za tyle darów prosto z serca?! A o tym, co powędrowało do Oli napiszę w następnym poście, gdy laptop ze zdjęciami wróci już do domku.

Pozdrawiam antybiotykowo
Ewa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...