I cóż ja mam Wam napisać? Obraziłam się na życie. Chwilowo oczywiście. Bo nie tak miało być. Grafik pęka w szwach - całe mnóstwo pilnych spraw, terminów, wizyt, egzaminów i koncertów dzieci, wywiadówek. Każda minuta ważna, każda do wykorzystania. W głowie planów sto, życie jedno, więc nie mam czasu do stracenia. A tu się okazuje, że mam czas. I to dużo wolnego czasu. I mogę go sobie tracić na wożenie się karet(k)ą, na darmowe pokazy breakdancu na szpitalnym łóżku tudzież na taniec przy rurce od wenflonu. Kamieniołom wyhodowałam w nerce i przyszedł bolesny czas na wydobycie złóż. Każdy, kto miał atak kolki nerkowej wie o czym piszę. Ten, kto nie miał, niech jeszcze dziś podziękuje za zdrowe nerki, bo nawet wrogowi (gdybym go miała) nie życzyłabym takich atrakcji.
Tego typu ataków przeżyłam już w życiu kilka, ale od 6 lat był spokój i jak to często bywa z ułomną naturą ludzką, pobłądziło się w nieprzestrzeganiu podstawowych zasad. A za błędy nie raz się słono w życiu płaci. Tak więc okupiłam me błędy słonymi łzami, tworzeniem nowatorskich figur dla iście zaawansowanych joginów oraz utworów na jęki w kilku skalach. Ooo, gdyby to chociaż diamenty człowiek rodził, to by jakoś łatwiej dało się znieść! A tak, przez 5 długich dni i nocy męczy się człowiek dla jakiegoś bezużytecznego szczawianowego (przepraszam za słowo) wypierdka. Na moje "nieszczęście" lekarze stwierdzili, że kamień da radę przejść (klinuje się, ale przechodzi), więc ciąć mnie nie będą. I jak tu przekonać lekarzy, że ja o niczym innym teraz nie marzę, jak o pójściu pod nóż? Że brakuje mi do kolekcji właśnie cięcia po lewej stronie? No jak?
I zamiast natychmiastowej chirurgicznej ulgi, po raz kolejny do domu wróciłam pokłuta, z siateczką leków i z poetyckim zaleceniem: pij, tańcz i zażywaj kąpieli. Radosna terapia to jednak nie była. Jedyną radością w tej 5-dobowej udręce była niezliczona wręcz liczba słów kocham cię, mamo. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie w domu słowo kocham fruwa sobie wolne jak ptak. Nie trzymamy go w klatce i nie wypuszczamy tylko na specjalne okazje. Nie boimy, że spowszednieje i odleci. Obdarzamy się nim codziennie i to po kilka razy. Czy to w trakcie zabawy, czy posiłku (z pełną buzią) :), czy przy porannej toalecie, czy przed snem; w samochodzie, na spacerze, w kościele - wszędzie i o każdej porze można przybiec z tymi słowami, przytulić się, czy krzyknąć z drugiego końca domu lub placu zabaw. One zawsze niosą radość. A w ciągu ostatnich kilku dni szczególnie często słyszałam te najpiękniejsze słowa. Radość i cierpienie zlewały się w całość utrzymując mnie w równowadze. Bo życie dobrze jest przeżyć w równowadze.
I zamiast natychmiastowej chirurgicznej ulgi, po raz kolejny do domu wróciłam pokłuta, z siateczką leków i z poetyckim zaleceniem: pij, tańcz i zażywaj kąpieli. Radosna terapia to jednak nie była. Jedyną radością w tej 5-dobowej udręce była niezliczona wręcz liczba słów kocham cię, mamo. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie w domu słowo kocham fruwa sobie wolne jak ptak. Nie trzymamy go w klatce i nie wypuszczamy tylko na specjalne okazje. Nie boimy, że spowszednieje i odleci. Obdarzamy się nim codziennie i to po kilka razy. Czy to w trakcie zabawy, czy posiłku (z pełną buzią) :), czy przy porannej toalecie, czy przed snem; w samochodzie, na spacerze, w kościele - wszędzie i o każdej porze można przybiec z tymi słowami, przytulić się, czy krzyknąć z drugiego końca domu lub placu zabaw. One zawsze niosą radość. A w ciągu ostatnich kilku dni szczególnie często słyszałam te najpiękniejsze słowa. Radość i cierpienie zlewały się w całość utrzymując mnie w równowadze. Bo życie dobrze jest przeżyć w równowadze.
Z kamieniołomów nadawała dziś dla Państwa
obolała, wymęczona i pół przytomna, za to szczęśliwa
Ewa
obolała, wymęczona i pół przytomna, za to szczęśliwa
Ewa