środa, 24 grudnia 2014

Wigilia

Znów obudził mnie dziś deszcz skaczący po szybach. Mokro, pomyślałam. Ile śniegu byśmy mieli, gdyby tylko temperatura spadła o te kilka stopni. Ale nie spada. Trudno. To nie jest najważniejsze. Pora wstawać, a oczy nie chcą się otworzyć choć dochodzi ósma. Trudno. Nie będę dziś się spieszyć. Ciągle w biegu, w pośpiechu, w zalataniu. A gdzie czas na życie? Życie, a dokąd tak się spieszysz? Mkniesz jak strzała zabierając kolejne dni i nie pytasz wcale czy tego chcę. 


Z pokoju obok dochodzą dźwięki niepozostawiające wątpliwości, że dzieci już wstały. Przytuptały najmłodsze nóżki, wsunęły się pod kołdrę, poczułam na szyi łapki, i usłyszałam szept "kocham cię, mamo". Zza ściany słychać poranne murmurando na wysokim C, co rusz wchodzące w operowe vibrato. To niezbity dowód na to, że córcia zatraciła się w jakiś pracach ręcznych. ;) Murmurando trwało i trwało, a ja z przytulonym do pleców ciepełkiem słuchałam i słuchałam.


Życie, zabieraj dni i lata skoro musisz, przecież wiem, że taka twoja rola, ale zostaw trochę czasu na siebie. Na wsłuchanie się w deszczową muzykę, w śpiew ptaków i śmiech dzieci. Na patrzenie w dal, w niebo, w zieleń drzew i horyzont morza bez poczucia tracenia czasu. Na pieczenie ciasteczek i domku z piernika. :) Zostaw trochę czasu...


Dziś Wigilia, postu wcześniej nie przygotowałam, dlatego taki króciutki i nieskładny. Ale jestem, by Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia świąteczne przede wszystkim

czasu na życie,
nie tylko w Święta, ale i każdego dnia.
Bo gdy mamy czas na życie
- najzwyklejsze, najskromniejsze, takie jakie ono jest
to odnajdziemy radość 
i zatrzymamy ją na zawsze.
I tego Wam w tym Roku życzę z całego serca...


Niech płomyczek naszych codziennych spraw spokojnie się tli, bez podmuchów i przeciągów! ;) A ja mam nadzieję, że od Nowego Roku znów będę tu częściej.
Ewa


niedziela, 14 grudnia 2014

Chwilowy brak tęsknoty

Byłam sama. A właściwie nadal jestem, jeszcze przez krótką chwilę... Prawie tydzień tylko ja, koty i pusty dom. Dom taktownie milczał. Żadnego szmeru, żadnego szelestu, nie skrzypnęła nawet podłoga. Śpiące koty, jak oświeceni jogini, przestawiali wibracje w moim ciele, serce kołysało się w rytmie kociego murmuranda, a myśli unosiły i opadały wraz z kocim oddechem. Taka kocia medytacja. ;)

Zegar też jakby ciszej popychał czas. Na paluszkach umykały minuty, a ja ze skrywanym uśmiechem udawałam, że ich nie widzę. Przecież tak bardzo się starały... Ja też się starałam z tych samotnych minut korzystać najlepiej jak umiałam. Jedynie wiatr za oknem za nic miał głuszę mojego domu i porykiwał egoistycznie w kominie. Cóż, widocznie jego rolą dbać o odwieczny porządek natury i o to, by ludziom nie było za dobrze. :)

Źródło: Printerest

"Nie tęsknisz?" spytał znajomy w trakcie rozmowy na skypie. A gdzie tam! A za czym?! Za ciągłymi sprzeczkami o nieistotne rzeczy? Za wiecznymi skargami na cebulę w zupie? Za gonieniem do lekcji, do spania? Za wożeniem na zajęcia? Za codziennym praniem, prasowaniem i zastanawianiem się co dziś zrobić na obiad?  Nawet mowy nie ma, bym zatęskniła!

"O, to pewnie smutno Ci, taka cisza w domu?" retorycznie stwierdził sąsiad po krótkiej pogawędce przy śmietniku. Jak to smutno?! Cisza nie jest smutna. Ani wesoła. Cisza jest zawsze taka sama, jest neutralna. A cisza w moim domu warta jest majątek! :)) To chwilowe dobrodziejstwo, które przyjmuję z wdzięcznością. A wdzięczność wypływa ze spokojnego, radosnego serca. Bo mój brak tęsknoty, smutku, czy zagubienia w pustym, cichym domu nie wynika z przeciwstawienia sobie posiadania czegoś i jego pozbawienia, w takim rozumieniu jak brakiem piękna jest brzydota, czy brakiem dobra - zło. Bo to nie jest przeciwstawność przeciwieństw, tylko nieobecność danego stanu.  I to nieobecność kilkudniowa. ;)

Brak jest oczywiście zawsze czymś niepełnym, ale nie mam powodu skupiać się na braku. Gdy wiem, że dzieci są przeszczęśliwe, mogę być tylko radosna, nie smutna! Gdy wiem, że mąż w tym czasie spróbuje odreagować stresy w pracy, mogę być tylko radosna, nie smutna! Gdy wiem, że oni wiedzą, ;) że ja tu sama też jestem szczęśliwa, mogę być tylko radosna, nie smutna! Ale przede wszystkim wiem, że za chwilę dom znów wypełni się krzykiem, śmiechem, kłótniami. Że znów będzie zgiełk i wrzawa. I na kolację przyjmę trzy różne zamówienia. ;) I ze srogą miną zagonię do pakowania tornistrów, ;) a potem do mycia. I przed spaniem znów poczytam książeczkę. I poczuję gładkie łapki na mojej szyi, miękkie buziaki na policzku, a w sercu tęsknotę...

...bo mój brak tęsknoty jest chwilowy.


Pozdrawiam Was ciepło i lecę powlec świeżą pościel, bo przecież oni tuż, tuż...
Miłego tygodnia
Ewa


piątek, 5 grudnia 2014

Zniknęłam

Zniknęłam na tak długo, bez słowa, bez uprzedzenia, bez wyjaśnienia... Ale nie planowałam tej cichości, nic a nic. Sama się pojawiła. Zdziwiłam się, że znów minęły kolejne dwa tygodnie, potem już trzy, miesiąc cały. Jak to? To niemożliwe! Dziwiłam się coraz bardziej i sama uwierzyć nie mogłam, że mnie nie ma. A przecież tak lubię być. A tu pstryk i mnie nie ma - nie ma tu i nie ma tam. Patrzyłam jak zanikam, jak delikatnie i bezszelestnie zamykałam kolejne lufciki mej duszy, jakby w obawie przed mroźnym zimowym powietrzem, które ma nadejść. Patrzyłam, jak cichutko i spokojnie robi się na blogu. I z każdym dniem było mnie coraz mniej. Potrzeba nie-bycia stała się silniejsza. 

"Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne." *

Ale to trudna do zrealizowania potrzeba. I niebezpieczna. Piekę, gotuję, odbieram dzieci, prasuję, jeżdżę na ich zawody, koncerty, przedstawienia, spotykam się z ludźmi, czytam - czyli istnieję. I mimo, iż wiem, że jestem, to czuję, że mnie nie ma. Im więcej mnie na zewnątrz, tym mniej w środku. Na zewnątrz nic się nie zmieniło, a skoro tak, to znaczy, że wewnątrz mnie nie ma. Bo czuję wyraźnie, że gdzieś mnie nie ma. Ale przecież do środka chowałam się cała, szczelnie zamykając wszystkie wejścia. Im więcej mnie w środku, tym mniej na zewnątrz. W całości zapełniłam sobą swoją istność, tak że nic na zewnątrz nie powinno już zostać. A jednak zostało... bo nie da skryć się absolutnie i nie zniknąć zupełnie. Być albo nie być. Lub być trochę i nie być odrobinę.

"A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany, szukając po omacku wejścia, i tak ich nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności".*

Ale jak tu teraz wrócić po ponad miesięcznej nieobecności nie mając dla Was żadnego racjonalnego wytłumaczenia? Trzeba by coś mądrego napisać, ale coś szczególnie mądrego. Bo po tak długiej przerwie niepisania, mądrych myśli w głowie powinno być pod dostatkiem. A i adwent powinien sprzyjać formułowaniu zmyślnych myśli. Trzeba by też coś pięknego pokazać, najlepiej zdjęcia zimowe lub świąteczne, bo grudzień to nie byle jaki miesiąc, to miesiąc wyjątkowy. A ja ich nie mam - ani myśli ani zdjęć. Jeszcze nie mam, bo jeszcze mnie nie ma odrobinę...


Pozdrawiam Was najczulej
Ewa

*T. Jansonn "Dolina Muminków w listopadzie"

wtorek, 4 listopada 2014

Jesienne ciasto i wczesnowiosenna proza

Nadal liście sypią się na głowę. Kolorowe, szeleszczące, zwyczajne liście codzienności, których urodę ledwo dostrzegam. Nadal chodzę nieprzytomna po zmianie czasu - na ten właściwy, naturalny. Nadal zaczynam każdy dzień od czyszczenia parkietu, bo koty przestały korzystać tylko z kuwety. Nadal czuję sie pognieciona jak jesienne liście i nie mogę wykrzesać z siebie chęci do działania. Urok ktoś rzucił, czy jak? Nadal czekam na powrót męża. I na spokój ducha.

I nadal przechadzam się pod rękę z melancholią podszytą dziwnym smutkiem, ale nie chcę Was cały czas zamęczać refleksyjną moją odsłoną. Próbowałam się zmobilizować i coś napisać, ale... nie mogę. Chciałam zrobić jakiekolwiek jesienne zdjęcia, mam w domu malutkie dynie ozdobne i fioletowe marcinki, ale... po prostu nie mogę. Choć za oknem piękna jesień (już listopadowa, a wciąż piękna) ja czuję się, jakbym była skuta lodem. Przemogłam się z trudem i przygotowałam mały jesienny post kulinarny. Co prawda zdjęcia nieciekawe, bo zbyt ciepły mus nałożyłam na bitą śmietanę i spłynęła nieco, zamiast stać na baczność. Ale aj tam! Niech to będzie post ku poprawie humoru.

Gdy w jesiennym numerze "Piękno&Pasje" zobaczyłam ten przepis, wiedziałam, że muszę go wypróbować! W wykonaniu do najszybszych ciast co prawda nie należy, ale w końcu raz w roku na cześć jesieni można takie przygotować, tym bardziej, że nie jest wcale taki znowu pracochłonny (mnie wykreowanie tej pyszności  razem z pieczeniem, ale nie licząc drylowania śliwek zajęło ponad godzinę). A gdy ktoś jesienią jakieś ważne daty obchodzi (bo my wszyscy wiosenni), to tym bardziej polecam. Bo oryginalny, ciekawy w smaku i w ustach znika błyskawicznie. ;)

CIASTO ŚLIWKOWE (lekko zmodyfikowane)

Najlepiej zacząć do przygotowania musu  śliwkowego, bo w trakcie przygotowywania ciast będzie się on w tym czasie już chłodził.

Mus śliwkowy:

1 kg śliwek
70 g cukru
pół łyżeczki cynamonu
szczypta mielonych goździków
40 ml rumu
żelatyna

Pokrojone na połówki śliwki zagotować z cukrem i przyprawami przez 5 minut, potem dodać rum i odstawić do ostygnięcia.



Ciasto kruche:

200 g mąki
120 g masła
50 g cukru (brązowego)
op. cukru waniliowego
pół proszku do pieczenia

Odkąd poznałam  sposób na kruche ciasto Marty Gessler inaczej już nie robię. Nie męczę się z ucieraniem zimnego masła z mąką (och, jak ja tego nie lubiłam), tylko myk rozpuszczam masełko i ciepłe mieszam z pozostałymi składnikami. Wylepić formę i piec ok. 10 min w 220 st. A w tym czasie przygotowujemy...

Ciasto typu biszkoptowego:

2 jajka
50 g cukru
100 g mielonych orzechów
pół tabliczki startej czekolady
1 łyżka mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Żółtka utrzeć z cukrem, dodać ubite białka i na końcu pozostałe składniki delikatnie wymieszać. Przełożyć do formy i piec ok. 20 minut w 180 st.

Przełożenie:

konfitura porzeczkowa, malinowa lub inna
opakowanie marcepanu
kubek śmietany kremówki

Tymczasem na kruchym cieście możemy rozsmarować konfiturę z czarnej porzeczki (ale równie dobrze sprawdzi się malinowa). Przykrywamy rozwałkowanym marcepanem i na to kładziemy nasz orzechowy biszkopt. Na wierzch ubita śmietana (z łyżką cukru pudru i ewentualnie op. cukru waniliowego). Żelatynę rozpuścić według zalecenia i dodać do musu. Zakładamy opaskę od formy, wykładamy śliwkowy mus i chowamy do lodówki, aby stężało. Później zdejmujemy obręcz i boczki odsypujemy płatkami migdałowymi. Na wierzch możemy również kapnąć bitą śmietaną - wersja dla rozpustnych. ;) Mniam!

Gdy jestem w kuchni, przy stole tuż obok dzieci odrabiają lekcje lub rysują, bawią się, albo grają mi do kotleta na pianinie. ;) Nie wyganiam ich do swoich pokoi, choć bałagan potrafią zrobić na calusieńkim naprawdę sporym stole, ale dzięki temu jesteśmy razem. Jakiś czas temu gdy Najmłodsze krążyło po orbicie domowej w dowolnie obranych kierunkach, Najstarszy odrabiał lekcje, a na przeciwko niego siedziała córcia i jak zwykle coś cichutko i w skupieniu pisała (bo jak nie rysuje, nie lepi, nie wycina, to pisze) pytając się co rusz o pisownię. Od pewnego czasu bardzo polubiła pisanie książeczek, w których opisuje wydarzenia z życia wzięte ;) lub wymyśla przeróżne własne historie. Często dzieli je na rozdziały, którym nadaje tytuły. Chowam je wszystkie na pamiątkę jako cenne skarby.

Ostatnia książeczka jest o jesieni. Podzielę się z Wami wstępem z owej książeczki, póki jest jeszcze na czasie. ;) Tekst w oryginale, bez żadnej korekty. A zatem zapraszam na wczesnowiosenną (bo córcia ledwo skończyła 7 lat) prozę: :))

"Jesień jest deszczową porą roku. Z drzew spadają kolorowe liście, niedźwiedzie powoli zapadają w sen zimowy, ptaki w Afryce ogrzewają się aż miło, lecz w Polsce są dni coraz krótsze. W jesieni są góry kolorowych liści i bardzo lubię się w nich tarzać to jest takie fajne! chociaż? Tak! Mogę teraz! Pędzę co sił w nogach! He hy ho no nareszcie jesień!"

Cudne, prawda? :))
Jednych liście sypiące się na głowę przygnębiają, innych bawią... Może by tak spróbować spojrzeć oczami dziecka?

Pozdrawiam oczywiście jesiennie
Ewa


środa, 22 października 2014

I klonom ręce opadły

Zbliża się koniec października. I zapewne koniec pięknej jesieni. Czas płynie, mijają dni, kolejne mgliste poranki i ciemne wieczory. Dni stają się coraz krótsze, wraz z nimi kurczy się doba i kurczę się ja. Myślałam, że jak napiszę o chaosie, to go odczaruję i zniknie. Lecz nic z tego. Nadal łakomie pożera moją duszę. Miałam pisać o jesieni na balkonie, o płotku i donicach, o wrzosach i żółtych liściach bzu. Później o potędze marzeń i o cudownej partyjce szachów,  jaką życie ze mną rozegrało. Po prostu miałam pisać. Dużo pisać, bo dużo się działo. Ale zatrzymałam się w pół słowa. W pół myśli.



Rumieńce lata pobladły.
Liść złoty z wiatrem mknie.
I klonom ręce opadły,
i mnie...*

 ...gdy zobaczyłam jak sypią się na głowę szeleszczące liście powszednich dni, które niczym ruchome piaski wciągają mnie wewnątrz barwnego dywanu pęczniejącego od pilnych spraw. I nagle zaczęłam wirować w oku cyklonu codzienności jak złoty liść na wietrze. Porwało mnie  życie na jesienny bal  i tańczy ze mną bezwładną. Niech tańczy! Póki trzyma mnie mocno w ramionach, niech tańczy. Poddam się, zaufam. Niech wiatrem rozgarnia myśli, deszczem przemywa oczy. Niech z każdym obrotem owija mnie w mgłę, a w serce wlewa ciszę. A potem niech postawi mnie w starym Tu lub nowym Tam. Lub zawiesi gdzieś pomiędzy. Bylebym tylko nie przepadła w nieprzeniknionych odmętach chaosu! 


Ewa


*wiersz M. Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Pocałunki”


środa, 15 października 2014

Jak duża jest moja entropia?

Całkiem niedawno był taki dzień, gdy wychodząc z domu po dzieci miałam: z tyłu na plecach, jak zawsze, mój ukochany torebko-plecaczek. Na jednym ramieniu plecak do szkoły muzycznej jednego dziecka, na drugim – drugiego. W jednej ręce jeden instrument, a w drugiej – drugi. O palce prawej ręki zahaczona siatka z galowym ubraniem, o palce lewej – wałówka dla całej trójki wraz z blokiem i kredkami dla najmłodszej pociechy, by z nudów tego dnia nie umarła. Z przodu na szyi powieszony aparat fotograficzny. Jak tylko wydostałam się na dwór, stanęłam przed samochodem bezradnie. Wolne miałam tylko nogi. Zanim poczułam powiew jesiennego powietrza, zanim dotarł do mnie zapach leśnej ściółki,  pierwsza pojawiła się znienacka zaskakująca myśl – jak duża jest moja entropia? Entropia – miara nieuporządkowania stanu układu. Czyli mówiąc wprost stopień chaosu, a jeszcze bardziej wprost - bałaganu spowodowany spontanicznymi zdarzeniami. Spontaniczne codzienne zdarzenia przyczyniają się do tego, że chaos to mój wieczny stan układu. Chaos – praźródło wszelkich sił objawiających się we wszechświecie, pradawne tworzywo, z którego wyłonił się świat. Mój nadal się z niego wyłania...


- Odrób polski. Rzeczy z basenu rozwieś. Z matematyki zadania dokończ. Religię uzupełnij, bo widziałam, że dziury masz w ćwiczeniach. I klasówkę masz przecież z przyrody! - Pamiętać, by powtórzyć to jeszcze kilkanaście razy.
- Mamo, pamiętasz? Na jutro 7 złotych na wycieczkę. - Nie mam siedmiu złotych w portfelu. Ani dziesięciu. Ani dwudziestu. - Zapytaj taty, czy ma, przerzucam obowiązek na męża.
- Mamo, wlejesz mi soczku – Najmłodsze tacha pod pachą wielką butlę, a w dłoniach mocno ściska szklankę.
- Triady w przewrotach napisałeś? Ale dominanty septymowej nie robiłeś? Dobrze, a o znakach przykluczowych nie zapomniałeś? - Męczę Najstarsze, bo skontrolować trzeba, choć nic z tego nie rozumiem. Brzmią jak magiczne zaklęcia niczym z Harrego Pottera – hokus pokus tetrachord durowy!
- Mamo, powiem ci siedem sakramentów świętych, dobrze? - podchodzi wyraźnie uradowane średnie dziecię. - Na pewno dostanę szóstkę. - Dobrze, tylko powiedz mi najpierw z czym chcesz tosty? - Nie chcę tostów. Chcę zupkę mleczną. - Nie robię na kolację zupki mlecznej tylko tosty... - Chrzest, bierzmowanie...
- Mamo, deska od sedesu się urwała. – Jak to się urwała? Znowu? - Nie, teraz od drugiej muszli - Najmłodsze pokazuje owalną tarczę. Inżynier wyrośnie z niego jak nic, czego się nie dotknie wszystko popsuje. Jakim cudem wszystko? 
Kupić nową deskę, to i kontakty do przedpokoju i 3 wsporniki, aaa, i nowa kłódkę na działkę, i coś jeszcze chciałam z Castoramy, ale nie pamiętam co. Rano zapłacić za obiady i przy okazji za teatr i judo oraz zamówić w końcu baletki, notuję w kalendarzu, by nie zapomnieć. Zapomniałam. Nie zajrzałam do kalendarza.

Stan o wysokim stopniu nieuporządkowania można osiągnąć na dużo więcej różnych sposobów niż stan uporządkowany, tylko skąd u moich dzieci taka znajomość fizyki? Im bardziej stan układu jest chaotyczny, tym większa jest jego entropia. A ja wciąż z przerażeniem zadaję sobie pytanie: a moja entropia, jak duża jest? Bo wciąż rośnie i rośnie zbliżając się do punktu krytycznego. 


- Mamo, w poniedziałek nie ma teorii, ale instrument jest. - Melduje Średnie - Nie ma teorii, zawieźć o godzinę później, koduję w głowie. 
- A u mnie pan prosił, żebyś przyszła przed lekcją, bo trzeba podpisać zgodę na warsztaty. - Podpisać zgodę, przyjechać wcześniej. - I wielka dziura mi się zrobiła w adidasach. - Od razu wielka? - pytam zdziwiona – No, jakoś tak wyszło. - Kupić adidasy i jakoś tak po drodze odebrać książki z Empiku, dokupić blok rysunkowy i długopisy, zawieźć dokumenty księgowe i wstąpić do Lidla (tylko po co? Nie pamiętam).
- Przepisałaś już te wyrazy do zeszytu? - pytam Średnie, które od dwóch godzin siedzi nad zeszytem i książką jednocześnie lepiąc ludziki – Jeszcze nie, bo teraz lepię lodówkę.
- Jak jest brązowy po niemiecku? - odpytuję Najstarszego obierając mięso wyłowione z rosołu – A zielony? Ale dzióbek zrób! – przeczekuję atak śmiechu - Musisz zrobić dzióbek - kolejny atak śmiechu – Bez dzióbka nie wymówisz prawidłowo. Słyszysz różnicę? - przy dziesiątym ataku rosół wjechał na stół. W takim tempie do historii dotrzemy około północy.
Jutro do ortodonty na 15.20, napisać usprawiedliwienie, odebrać wcześniej Małego i pamiętać, że jest już odebrany. - I kupić ozdobne dynie na rynku do jesiennego kącika w szkole. I chusteczki oraz ręczniki papierowe, bo już nowy miesiąc się zaczął. I kolejną parę dżinsów, bo znów dziura pojawiła się na kolanie.
- Mamo, M. wylał wodę na parkiet i nie chce sprzątnąć! - krzyczy Średnie z góry. - Niech weźmie ręcznik i wytrze! - odkrzykuję, bo w końcu zasiadłam do laptopa. - Ale już wlewa się pod szafkę! - To poproś K. niech wam pomoże! - Ale K. nie reaguje! - Mam dwa wyjścia, albo również nie reagować, albo zareagować na to, że K. nie reaguje. - Reaguję, wstaję i idę na górę, każę K. przynieść z dołu rolkę papieru kuchennego. K. wraca: - Mamo, dlaczego opisujesz takie śmieszne rzeczy? - pyta rozbawiony – To nie są śmieszne rzeczy, synku, tylko moja smutna rzeczywistość  - odpowiadam stanowczo – Dlatego piszesz coś o Hadesie? (?!)

No tak, jak moja entropia nie zacznie maleć, to z pewnością znajdę się wkrótce w Hadesie i może stamtąd o nim a nie o Chaosie będę pisać posty. A póki co, jeszcze wśród żywych, trwam zanurzona po czubek nosa w pierwotnej postaci świata. Bo gdy ład wyłania się z chaosu, ten wcale nie znika. On trwa nadal jako jego początek i jego koniec. I mój koniec. ;) Choć staram się pamiętać, że chaos  jest zawsze punktem wyjścia.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Ewa


piątek, 10 października 2014

Podwójne wyniki

Powracam po dłuższej (jak na mnie) przerwie, chociaż wcale nie planowałam takiej. Postaram się troszkę z niej wytłumaczyć następnym razem. Nie było mnie co prawda przez cały tydzień także w życiu codziennym ;) i chociaż bardzo chciałam napisać przed wyjazdem post, aby okres milczenia nieco skrócić, to najzwyczajniej w świecie nie zdążyłam. Ale może ktoś się za mną stęsknił przez ten czas? ;) Tak czy inaczej, powracam z miłą dla Was nowiną. A właściwie miłą niestety tylko dla dwóch osób... ech, zawsze jakoś tak dziwnie się czuję, że nie wszyscy zostali obdarowani.

Kalinka niedawno (bo pod koniec września) napisała w odpowiedzi na jeden z pozostawionych pod jej postem komentarzy, że bardzo lubi, gdy czytelnicy do niej zaglądają i gdy „dusza może pogawędzić, albo zwyczajnie pobyć obok.” Ujęła mnie za serce ta piękna metafora relacji autor-czytelnik. Z mnóstwa osób, które zaglądają na blogi, przecież tylko garstka pozostawia komentarz. Ale ja czuję tę samą radość z Waszych odwiedzin, o której tak poetycko mówi Kalina. Poza widzialnym i mierzalnym śladem Waszej obecności, istnieje przecież jeszcze ślad należący do innego wymiaru - połączenie dusz - ślad w postaci Waszych życzliwych myśli, uśmiechu, czasem rozbawienia, może zadumy. Okazuje się, że dzięki najnowszym technologiom może toczyć się (i rozwijać) odwieczny dialog dusz! ;) Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której czytelnik czyta regularnie czyjś blog nie czując sympatii do autora. I choć wybór blogów jest ogromny, znajdujemy wśród nich te, które przypadają nam do serca. Mogą różnić się treścią, stylem, charakterem, lecz właśnie w takiej formie potrącają one zupełnie inne struny naszej duszy.

I właśnie dziś z wielką sympatią do swoich czytelniczek chcę powiedzieć, że naprawdę cieszę się, że do mnie trafiłyście i postanowiłyście towarzyszyć mi w blogowej drodze. :)) Korzystając z kolejnej okazji do tego, by nasze dusze mogły „zwyczajnie pobyć obok” i popotrącać się nawzajem ;) nie przedłużam już, tylko ogłaszam w dniu imienin miesiąca października Anno Domini 2014 wyniki rocznicowego Candy. 

Chęć przygarnięcia chustecznika nr 1, szumnie zwanego francuskim, zgłosiło 10 osób. :) Maszyna losująca wytypowała komentarz z numerem...3



...a kryje się pod nim nowa osoba - Aga Chmurka.


Chustecznik rustykalny, czyli nr 2 przypadł do gustu dwa razy większej liczbie chętnych, bowiem spodobał się 22 osobom. Tym razem maszyna losująca wyświetliła nr…10

...zatem chustecznik wędruje do anonimowej Ani


Gratuluję zwyciężczyniom, mam nadzieję, że chusteczniki sprawią autentyczną radość i będą się dzielnie spisywać. Wszystkim uczestniczkom zabawy bardzo dziękuję za udział. Dziękuję wszystkim duszyczkom za sympatię i wspólne rozmowy. ;) I żałuję, że nie wszyscy mogli wygrać! Osoby wylosowane bardzo proszę o przesłanie danych adresowych na mój mail oraz Barbarę 61 o kontakt.


Pozdrawiam z głębi duszy
Ewa


piątek, 26 września 2014

Jesień na działce

No mamy, mamy od kilku dni oficjalnie jesień kalendarzową, co potwierdzają widoki za oknem, więc i astronomiczną. A zatem i ja jestem już cała na tak. :) Jak pewnie wiecie (a może i nie) ;) nie przepadam za przyspieszaniem, wyprzedzaniem i dodawaniem gazu przed zakrętem. I wcale nie mam na myśli jazdy samochodem. ;) Nie ścigam się z przyrodą i już! Nie przeszkadza mi, gdy inni już w sierpniu przywołują jesień, ani gdy w listopadzie wypatrują Gwiazdki tworząc świąteczną aurę, ani gdy w lutym oblekają się w wiosenne klimaty - zupełnie nie przeszkadza. Ale ja tam wolę słuchać natury i do jej tempa dostosowywać swoje kroki.


Dawno nie było żadnych wieści z pola bitwy działkowej, a tu już jesień wkroczyła. Tak więc, w ramach szykowania działki do jesieni odmalowałam furtkę. :)) Nowy kolor podkreślił jej ładny kształt, który wcześniej był zupełnie niewidoczny. W odrapanej, zardzewiałej zieleni nie było jej do twarzy. Myślałam o nowej bramce i nowym płocie, ale koszty takiego przedsięwzięcia są duże, a pilnych inwestycji nie brakuje, więc odpuściłam. Wyczyściłam, odszorowałam, położyłam podkład antykorozyjny i na to mój kolorek. Teraz nie tylko nie denerwuje mnie jej widok, ale nawet mi się podoba. Nareszcie wejście na działkę stało się bardziej zadbane, a pergola nie "straszy" już samodzielnie swym dziwnym kolorem, tylko ma koleżankę do towarzystwa. ;) Dzięki tej małej zmianie koncepcja kolorystyczna stała się bardziej widoczna jako całość (dla tych, co to nie mogli się nadziwić wielkiej, samotnej, niebieskiej pergoli) i bardziej spójna (dla tych, co to nie mają wyobraźni plastycznej). ;))


W powyższym kolażu nie bez powodu umieściłam również zdjęcie (z internetu) tulipana, który wiosną będzie zdobił wejście.  Niestety nie widać tego na zdjęciu zbyt dobrze, ale to niebieski tulipan - Blue Parrot. A przynajmniej mam nadzieję, że w rzeczywistości będzie bardziej niebieski niż na zdjęciu. Cebulki kupowałam na rynku i tam miał on w sobie więcej niebieskiego niż ten powyższy. ;) Zobaczymy na wiosnę. Chociaż wiem, że niebieski będzie tylko przez jeden sezon, a jaki w następnych latach, to zagadka. ;) Tak samo z niebieskim wrzosem, który posadziłam przy pergoli (barwionym oczywiście), ale co tam, oprzeć się nie mogłam. :))


Nie mogło zabraknąć również niebieskich szafirków, które w liczbie stu sztuk kupiłam w Castoramie za całe 19,98 zł! Polecam! Wszystkie, co do cebulki, wylądowały w ziemi wokół wejścia.


Generalnie oszalałam w tym roku na punkcie tulipanów i posadziłam ogromną liczbę cebul - w sumie ponad 200! :) - na działkę, do namiastki ogródka przed domem i na balkon  i... tak jakoś wyszło. Chyba lekko przesadziłam, ale po prostu nie mogłam się opanować. Na działce przeznaczyłam im miejsce pod winogronami, które wiosną są jeszcze łyse, więc będą przykuwać uwagę feerią tulipanowych barw. A gdy przekwitną, liście winogron powoli je zakryją. W przyszłym roku nie będę ich wykopywać, dopiero za dwa lata. Nic im się nie stanie - tak robię u siebie w Namiastce i system się sprawdza. Później pomyślę może o jakiejś długiej, wąskiej skrzynce (takiej zbitej z dech "trumience" a zamiast dna agrowłóknina), dzięki której łatwiej będzie szło wykopywanie cebul co roku. A w ich miejsce będzie można posadzić sezonowe kwiaty, np. długo kwitnące stokrotki afrykańskie.


A jak jesteśmy w temacie kwiatów, to pokażę Wam moje róże kolekcjonerskie, które znów zakwitły, bo wcześniej z powodu wyjazdów nie udało mi się uwiecznić ich w pełnym rozkwicie.


I jeszcze będą kwitły, bo na 3 nóżkach mają po kilka pączków!

W podobnym kolorze  cudownie kwitną teraz zimowity...


... w asyście białych, drobniutkich "marcinków"


... i floksy


... i kosmosy z najprawdziwszej wsi kaszubskiej! Dostałam nasionka od pani Alojzyny, z których bardzo się cieszę. I choć malutkie, bo późno wysiane (przez ten bałagan na działce), to cieszą oczy niczym kolorowe motylki. :) Za rok posieję je już w odpowiednim czasie - to dopiero będzie cudo!


A tuż przy nich pyszna fasola, której nasiona dostałam z kolei od cioci z drugiego końca Polski. Fasola ma ozdobny marmurkowy kolor, który pod wpływem gotowania zmienia się na zielony! Nie ma łyka, więc roboty przy niej też nie ma - nic tylko zajadać z apetytem. ;) Muszę się do cioci uśmiechnąć po kolejne nasiona, bo te niestety pazernie zjedliśmy! :)) Poszukam też w internecie, bo planuję w przyszłym roku cały płot w tym zakątku obsadzić fasolowo! Całe 4 metry bieżące fasoli, mniam! :))


A co jeszcze dojrzewa? Winogrona, które ciągle podskubuję, więc chyba nie zdążą dojrzeć. ;)


I słodkie jeżyny.


I złota jak słońce pigwa.


Tylko jabłek właściwie nie ma. Wielka jabłoń miała kilka sztuk i wszystkie opadły. A ta marna, za domkiem, jabłuszek ma ciut więcej, ale... ponadgryzane. Trudno, za to dzięki Putinowi i tak mamy urodzaj. ;)


A poza tym czasu ciągle brak. Plany wielkie, a wychodzi jak zawsze. Chyba muszę się do tego już przyzwyczaić. :) A poza tym, Kochani, koszenie, grabienie, żadnych rewolucji, bo niedługo do snu zimowego trzeba będzie utulić i wyciszyć. Za to w następnym odcinku będzie balkonowa jesień, bo tam też trzeba było porządki zrobić, a co poszło pod pędzel?... :))

Pozdrawiam Was serdecznie owocnej jesieni życząc ;)
Ewa


poniedziałek, 22 września 2014

Spodziewana niespodzianka

Klapa na całej linii! Dzisiejszy post miał się pojawić w połowie zeszłego tygodnia, wystarczyło tylko zrobić zdjęcia, usiąść i napisać. Proste, łatwe i przyjemne, a co najważniejsze niczym nie zakłócone! Ale zakłócenia się zdarzają i poprzedni tydzień okazał się na tyle bogaty w zaskakujące wydarzenia, że skutecznie uniemożliwił mi zajęcie się wirtualną stroną życia. ;)




Dlatego z lekkim poślizgiem zjawiam się dziś ze spodziewaną niespodzianką. ;) Tak jak zapowiedziałam, drugą rocznicę blogowania chciałam wykorzystać, by podziękować za Waszą obecność, odwiedziny i sympatię. Dziękuję "starym" wiernym gościom – blogującym koleżankom oraz osobom anonimowym za to, że są ze mną cały czas. Witam w swoich progach wszystkie nowe osoby, które niedawno do mnie trafiły i postanowiły zagościć na dłużej. Dziękuję za zaufanie i mam nadzieję, że zawsze będziecie się u mnie dobrze czuły. Oprócz słów mam dla Was oczywiście chustecznik, a właściwie to dwa. ;) W różnych stylach, do wyboru:

Nr 1 chustecznik francuski - bejcowany i malowany na jasny błękit, z żabotem i drewnianymi dekorami przetartymi złotem.




Nr 2 chustecznik rustykany - bejcowany i przecierany na biało, z reliefami 3D, przepasany sznureczkiem i zakończony guziczkiem w kształcie serduszka.




Jeżeli któryś przypadł Wam do gustu i macie ochotę na zabawę rocznicową, to serdecznie zapraszam. Zasadą przyłączenia się do zabawy jest Wasza chęć i już! :) A jeśli koniecznie chcecie przeczytać co myślę o warunkach organizowania Candy, to możecie zajrzeć TU. Zabawa trwa do imienin października, czyli do 10.10.2014. Osoby zainteresowane proszę o zostawienie komentarza wraz z numerem chustecznika, który chciałybyście zgarnąć. ;)) 

Trzymam kciuki za dobrą zabawę!
Uściski serdeczne
Ewa


niedziela, 14 września 2014

Drzwi otwarte

Dzisiaj nadal pozostanę w tonie nieco refleksyjnym, bo od pewnego czasu zastanawiam się nad istotą blogowania. Nie tyle nad samym sensem blogowania, co raczej nad aspektem połączenia wirtualnej rzeczywistości z rzeczywistością prawdziwą. W lipcu pewna sympatyczna mama "z przedszkola" spytała mnie czy prowadzę blog? Od słowa do słowa okazało się, że ja to ja, a ów blog to mój blog. Byłam zaskoczona, bo nie mówiłam w przedszkolu o swoim blogu. A okazało się, że dotarła do niego od mojego prywatnego maila. Nie zdarza mi się wysyłać prywatnej czy urzędowej korespondencji z maila blogowego, więc jak to możliwe? Oddzielam te sfery skrupulatnie i nie wykorzystuję maila prywatnego do reklamowania bloga, to znaczy ja w ogóle go nie reklamuję. Nie mam po prostu takiej potrzeby. Dlatego naprawdę byłam zdziwiona. Jak później sprawdziłam miałam coś tam skonfigurowane w googlowych mailach, ale nie o to mi chodzi.

źródło: Printerest
To spotkanie, jak i ostatnie wydarzenia, uświadomiły mi pewną bardzo ważną kwestię, która w jakiś sposób do tej pory umknęła mojej uwadze. Blog to nie mój prywatny świat. To wirtualna przestrzeń stworzona przeze mnie, ale nie należąca tylko do mnie. Nie mam potrzeby stania się kimś rozpoznawalnym, a wzbudzanie zainteresowania swoją osobą trochę mnie przeraża. Z tego powodu przez dwa lata nie dążyłam do zaistnienia w społeczności blogowej. Nie ogłaszam i nie informuję też każdej nowo poznanej osoby o tym, że piszę bloga. Jednakże pisząc bloga zdecydowałam się przecież otworzyć drzwi do swojego życia. Nie są co prawda otwarte na oścież a wiele pomieszczeń wewnątrz jest zamkniętych na klucz, niemniej jednak drzwi są otwarte. Dla każdego. I każdy może wejść, bez względu na to czy tego chcę, czy nie. Jeśli nie chcę, to nie piszę. A skoro piszę, to znaczy, że chcę. Chciałabym i boję się? Muszę przyznać, że doznałam dziwnego uczucia schizofrenii, gdy to odkryłam!

Nie jestem typem ekshibicjonistki, ale bez odkrycia cząstki siebie nie da się publicznie pisać. Dobrze mi było w roli anonimowej autorki, ale trudno nią pozostać, gdy słupek popularności rośnie. ;) Skoro zdecydowałam się na publiczne pisanie, to może nie ma sensu nadal udawać, że wciąż jestem anonimowa? Może trzeba w końcu wziąć pod uwagę fakt, że znają mnie osoby, których ja nie znam? Że zaglądają ludzie, których może mijam na ulicy, w sklepie, w szkole, a ja o tym nie mam pojęcia? Dziwne? Dla mnie bardzo, choć wiem, że nie powinno... w końcu drzwi są otwarte. Muszę się przemóc i inaczej spojrzeć na istotę blogowania. A może tak jak było do tej pory było właśnie dobrze?


Pozdrawiam Was pełna wirtualnych pytań i wątpliwości ;)
Wy też takie miałyście?
Ewa


P.S.
Aniu, jeśli nadal mnie czytasz, to macham Ci serdecznie i pozdrawiam najcieplej. :)) Widzisz jaką zapoczątkowałaś u mnie lawinę refleksyjną? ;)
E.

wtorek, 9 września 2014

Na dwóch nogach

Dziś mijają dwa lata odkąd wkroczyłam niepewnym krokiem w blogowy świat. Dużo to czy mało? Pewnie, jak wszystko, zależy od strony, z której się patrzy. ;) W zeszłym roku przemilczałam fakt pierwszej rocznicy – ot, zwykła data. Nie uważałam jej za jakieś ważne osiągnięcie - ani nie stanowiła żadnego przełomu, ani szczególnego wydarzenia. Po roku pisania wciąż czułam się raczkującą blogerką zagubioną nieco w oceanie blogosfery. Może od razu powinnam rzucić się na głęboką wodę, a nie stąpać niepewnie przy brzegu? Cóż, najwidoczniej wolałam ostrożnie badać dno. ;)) Teraz niewiele się zmieniło, ale jednak COŚ się zmieniło -  zdarza mi się czasem wypłynąć dalej! :) W najmniejszym stopniu nie uważam się za blogowego weterana i bynajmniej Kolumbem blogosfery nazwać mnie nie można, ;) ale nadal tu jestem i coraz chętniej oddalam się od brzegu. Po dwóch latach mogę w końcu ogłosić, że już nie raczkuję, tylko mocno stoję na dwóch nogach! ;)


Przełomem nazwać tego co prawda nie można. ;)) Ale skoro zakończyłam pierwszy etap rozwoju, to powód do świętowania jest, prawda? Może w końcu nadszedł czas na pierwsze śmielsze kroki? :)) Dwulatki uwielbiają poznawać świat! ;) I choć nieraz pojawiają się myśli o zakończeniu tej przygody (szczególnie w momentach, gdy czasu na wszystko brak), to nie zamierzam z niej na razie rezygnować, ponieważ:
  1. Pisanie postów, choć zabiera mnóstwo czasu, sprawia też niekłamaną radość. Sama jestem sobie redaktorką naczelną  - decyduję o czym napiszę, kiedy i w jakiej formie i na dodatek nikt mi tekstu nie wytnie. ;)
  2. Nie piszę do szuflady, lecz dzielę się cząstką swojego życia dając innymi możliwość wypowiedzi, a wszelkie komentarze, jak i wirtualne "nieme" odwiedziny są niezwykle miłe - motywują do dalszego pisania i nadają mu sens.
  3. Dzięki odwiedzinom i wzajemnemu poznawaniu siebie odnajduję ludzi, do których czuję wielką sympatię i bliskość. Nie wszyscy o tym oczywiście wiedzą, ;) tak, jak i ja nie wiem ile do mnie zagląda ludzi, ponieważ czują się tu naprawdę dobrze. Ale (nie)świadomość, że zaglądają po prostu z sympatii daje ogromną dawkę pozytywnej energii. :)
  4. Poza tym blogowanie mobilizuje mnie do działania, do realizacji pomysłów, zmusza do dokończenia rozpoczętych spraw, zachęca do rozwijania siebie i swoich umiejętności. Mechanizm ten działa jak swoiste perpetuum mobile – ciągle zmusza do roboty, ale daje w nagrodę satysfakcję. Przyjemnego uczucia zadowolenia z dobrze wykonanego zadania chciałoby się doznać znów i znów, i na innych polach, więc... do roboty. :)
  5. A wiele pomysłów, dokończonych prac, ale i niepowodzeń, chwilowych bądź trwałych zainteresowań, przemyśleń i refleksji jest utrwalonych w formie postów. Te z kolei wydrukowane w formie ksiażki-albumu będą stanowiły wspaniałą pamiątkę i wspomnienie wybranych fragmentów codzienności.


I po takim podsumowaniu dwóch lat blogowania pomyślałam sobie, że drugiej rocznicy nie mogę pominąć, tylko wykorzystam ją, aby Wam podziękować za to, że jesteście ze mną, że wciąż przybywa czytelników i osób chcących towarzyszyć mi w mojej wirtualnej codzienności. Dziękuję z całego serca! A wiadomo, że bez czytelników blogowa pisanina nie ma sensu. Chciałam przygotować dla Was z tej okazji wiadomą niespodziankę ;) (nawet już zaczęłam), ale początek września jest niezmiennie od lat zakręcony. Szkolna maszyna zawsze rusza z piskiem opon i nim kurz pięciu wywiadówek oraz organizacji wszelkich zajęć opadnie, mija trochę czasu. ;) Dlatego wybaczcie, że nie dałam rady wyrobić się na czas, chociaż bardzo się starałam. Obiecuję, że jak tylko ogarnę wszytko, zabiorę się za dokończenie niespodzianki i jak najszybciej dam Wam znać!

Tymczasem żegnam się z Wami, moi mili goście,
stojąc pewnie już na dwóch nogach :))
Ewa 

środa, 3 września 2014

Rodzinny Festiwal Plonów

A może raczej dzisiejszy post powinnam zatytułować Festiwal Rodzinnych Plonów, bo do ogrodu Kasi i Andrew przybyły licznie "ogrodnicze" fanki wraz z mężami i wspólnymi plonami, czyli dziećmi. ;) Jak zwał, tak zwał, ale słowo rodzinnie musi się pojawić, bo to najlepsze określenie na pożegnanie lata, jakie Kasia i Andrew zorganizowali w ostatnią sobotę wakacji.


Atmosfera była naprawdę ciepła i rodzinna. I nie ma się czemu dziwić skoro gospodarze, to osoby przesympatyczne, serdeczne i niezwykle naturalne. Ich otwartość i życzliwość była wręcz magnetyczna, dlatego przyciągnęli w swoje "skromne zielone progi" mnóstwo osób. Taki ciepły obraz Kasi i Andrew utworzyłam sobie znając ich jedynie z bloga The Garden, blog Kasi & Andrew Bellingham i właśnie dokładnie tacy są. :) Cieszę się ogromnie, że miałam sposobność i niekłamaną przyjemność poznać ich osobiście. Jestem naprawdę pełna podziwu dla Nich, nie tylko za to, że przygarnęli pod swoje gościnne skrzydła ponad 50 znanych i zupełnie nieznanych im ludzi, ale i dla całego festiwalowego przedsięwzięcia, które było, w moich oczach, niczym innym jak wielkim letnim przyjęciem zorganizowanym z myślą o nas - gościach, byśmy czuli się dobrze i swobodnie. Bo nie przesadzę chyba, gdy stwierdzę, że każdy z obecnych tam gości czuł się wyjątkowo i że każdy chłonął pełną piersią relaksującą atmosferę miejsca.

piątek, 29 sierpnia 2014

Już czas zacumować

Wymęczyłam Was ostatnio postami o Danii, ale skoro się spięłam i je napisałam, to nie chciałam już burzyć ciągu tematycznego i ciągnąć go w jesienną nieskończoność. ;) Pozwoliłam, by spokojnie dobił do końca, tak jak i ja dobijam do końca wakacji. Przez ten czas spokojnie zwinęłam wakacyjne żagle czując wyraźnie oddech jesieni. Już czas zacumować, uspokoić rozkołysaną letnimi przygodami łódź i zejść na ląd. Inny ster już czeka i nowe przeszkody do pokonania!


Ale muszę powiedzieć, że powroty z wakacji też są miłe. Rozłąka z domem pozwala doświadczyć tęsknoty za nim. I pozwala znów dojrzeć dar jakim jest własny dom. Dar jakże wspaniały, ale na co dzień tak oczywisty, że się go nie zauważa. To wielkie szczęście mieć swoje miejsce, do którego można zawsze wrócić, nawet z najdłuższej podróży. Miejsce, które daje schronienie i poczucie bezpieczeństwa. I choć na wyjazdach nigdy za nim nie tęsknię, to w drodze powrotnej radość rośnie wprost proporcjonalnie do ubywających kilometrów. :) Przekraczam próg i cieszę się, że znów jestem w domu - jakże niedoskonałym, ale moim własnym ukochanym domu. Patrzę wtedy na niego zawsze krytycznym, ale czułym okiem i zabieram się za wielkie porządki. :)) Gdziekolwiek bym nie była, cokolwiek bym nie robiła, schemat zawsze jest ten sam - porządki. ;) Rozłąka i odpoczynek od codziennych spraw pozwala spojrzeć z dystansu i na dom i na siebie. I wprowadzić drobne zmiany. ;) Po to też są wakacje!


Przed nami ostatni weekend wakacji, potem zostanie już po nich tylko wspomnienie. O wakacjach na pewno napiszę, ale zabiorę się za to pewnie już jesienną porą. ;) Na razie oczyszczam przestrzeń, by od września zabrać się za chusteczniki i inne drewnokształty, bo straaasznie się za nimi stęskniłam. ;)

Dziękuję za Waszą mobilizująco działającą na mnie obecność ;) i życzę Wam pięknej pogody w te ostatnie wakacyjne dni. I bezbolesnego wejścia w wir września!

Pozdrawiam serdecznie, jeszcze wakacyjnie ;)
Ewa


wtorek, 26 sierpnia 2014

Na koniec Kopenhaga



Aby wrócić do domu trzeba najpierw dostać się z Fionii na Zelandię, a potem z Zelandii do Szwecji, a stamtąd promem do Gdyni. W obu przypadkach trzeba pokonać nie byle jakie mosty - najdłuższy wiszący most w Europie nad Wielkim Bełtem oraz najdłuższy most na świecie łączący dwa państwa. Most nad Wielkim Bełtem jest jednocześnie drugim co do wielkości mostem na świecie (zaraz po japońskim moście Akashi Kaikyoa dla przykładu: słynny most w San Francisco uplasował się dopiero na 8. miejscu). Jego długość wynosi w sumie ponad 13 km, z czego rozpiętość wiszącej części to 2700 metrów. Z kempingu w Nyborgu mogliśmy go podziwiać o różnych porach...
dnia
i nocy ;)

piątek, 22 sierpnia 2014

Egeskov Slot cz. II


Na terenie kompleksu pałacowego Egeskov znajduje się wiele ciekawych muzeów i wystaw rozmieszczonych w różnych częściach parku. Część zamku, jaki i część ogrodów, jest wydzielona dla arystokratycznej rodziny, która mieszka tam na codzień. Przez lata zamek przechodził w ręce prywatnych właścicieli, lecz obecnie rezydują tam potomkowie rodziny, w rękach której znajduje się on od 1784 roku. W latach 60-tych ubiegłego wieku zdecydowano, że zamek zostanie udostępniony zwiedzającym.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Egeskov Slot cz. I



Zamek Egeskov położony na południowo-zachodnim wybrzeżu Fionii jest najlepiej zachowanym renesansowym zamkiem na wodzie w Europie. To nie tylko zamek, lecz cały kompleks pałacowy położony na 20 ha parku, z wieloma ogrodami, czterema żywymi labiryntami, muzeami i wystawami, z kilkoma placami zabaw i miejscami wypoczynku dla całej rodziny. Przyjeżdżając tu trzeba przeznaczyć sobie cały dzień na zwiedzanie. Bilety wstępu są horrendalnie drogie, ale zważywszy ile atrakcji mieści się w tym jednym miejscu, uzasadnione. Dlatego proponuję zakupić bilet all inclussive (mamy wtedy już zapewniony wstęp do wszystkich miejsc) i szybko zapomnieć o cenie, szczególnie gdy jest się rodziną 3+. ;))

piątek, 15 sierpnia 2014

Podejdź no, do płota!

Działam wokół płotów. ;) Nie, nie buduję ich, tylko oczywiście oczyszczam z chwastów. ;) Gdy kupiliśmy działkę, posadzone pod nim, po lewej stronie od wejścia było 6 tui. No i co tu dalej robić? Nie wykopię ich, bo po prawej stronie było ich 14. Poza tym, gdy podrosną, zapewnią nam prywatność. Trzeba było niedobór sukcesywnie uzupełniać w miarę postępów w pieleniu i poszukiwaniu zaginionej ścieżki tuż przy nich. :) Jeszcze do końca płotu nie dotarłam, ale już widać metę, choć znów pojawiły się chwasty na wypielonej ścieżce. I co ja mam z nimi począć? Ktoś mi doradzi jak się ich w humanitarny sposób pozbyć?

Tak wyglądała ścieżka (zdjęcie po lewej stronie) w trakcie pielenia
- po prostu nie było jej widać w gąszczu zielska!
Przed zakrętem                                                Za zakrętem

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Co w trawie piszczy?



W naszej - głównie chwasty. ;) Przygotowałam dla was post ogrodowy, ale bardziej przyziemny. ;) Przez pierwsze dwa tygodnie lipca nie było mnie, bo byłam "wyjechana". Koniec czerwca też kulał, bo najpierw padało, a później nie było dosłownie czasu, by się działką zająć. A natura próżni nie lubi, więc działka sama się sobą zajęła tak, że jak ją zobaczyłam po powrocie ze wsi, to ręce mi opadły (i pewnie teraz też po powrocie opadną). Czy te chwasty sumienia nie mają?! Czy one nie widzą ile tu jest roboty i bez nich?! Czy one myślą, że cały czas będę JE tylko pielić?! No, w ten sposób, to ja nic nowego nie dam rady na działeczce stworzyć. Mam tyle miejsc do wypielenia, że już się poważnie zaczęłam zastanawiać, czy przypadkiem jakiegoś konia z pługiem nie wynająć. Marzenia marzeniami, ale robota sama się nie zrobi! :) Nic innego cały czas nie robię tylko pielę i pielę, i pielę... Zajęcie samo w sobie nie jest wcale takie złe (można w trakcie pokontemplować, pomedytować, pomyśleć, pomarzyć), ale końca tej roboty po prostu nie widać. Sama się sobie dziwię, że tak mnie ciągnie do roboty na działce. A to głównie teraz pielenie i przecież nie takie sobie tu i ówdzie wyrywanie pojedynczych rachitycznych chwaścików, tylko ciężka orka na ugorze. Bo wszystko trzeba zrobić od podstaw - powywracać wszystko szpadlem na lewą stronę, wytrząsać widłami, haczką wywijać jak młotem kowalskim - raz za razem, zgarniać grabiami, ziemię wynosić, wyrównywać... A mnie do tego ciągnie?! I godziny mijają jak oka mgnienie. To normalne?

piątek, 8 sierpnia 2014

W Polskę idziemy, drodzy panowie...

A właściwie jedziemy i raczej - drogie panie, a nie panowie. ;) W każdym razie chciałam powiedzieć, że jutro wyjeżdżamy na urlop. Jak zwał, tak zwał - urlop to ja raczej mieć będę, gdy całą Szarańczę w tym samym czasie na obozy wyprawię (siedzą na głowie i co 5 minut pytają kiedy jedziemy!!!). ;) W każdym razie zostawiam harmider codzienności zamknięty w domu na klucz. A ile się nakluczyłam z tegorocznymi planami wakacyjnymi! ;) Nie zliczę już ile było wersji, ile miejsc przestudiowałam, ile razy przekładaliśmy termin wyjazdu i jak plątałam trasy. W końcu wyszedł supeł, który mąż musiał przeciąć, bo mnie już krew zalewała i upał dobijał, i powoli już mi się nic nie chciało, nawet wyjeżdżać. Przy tych upałach, nic tylko leżeć na plaży... Ale nie ma tego złego, przynajmniej znam już cel (a nawet niektóre trasy!) przyszłorocznych wakacji. :)


A w tym roku padło na Polskę (może uda się zahaczyć również o Czechy). Na spokojnie i bez pośpiechu. Na całkowitym luzie. Połazimy po zamkach, górach i jaskiniach, pozachwycamy się widokami, ciszę też mam nadzieję gdzieś znajdziemy. ;) Ile nas nie będzie dokładnie, nie wiem... Wakacyjny plan jest z grubsza naszkicowany, a pole dla modyfikacji zostawione i tak jest dobrze. ;)

Ale nie myślcie, że zostawię Was z takim pustostanem blogowym przez ten czas. :) Nie pisałam nic w tym tygodniu, bo skupiałam się na pakowaniu i przygotowaniu domu oraz działeczki na rozłąkę (zaraz jadę podlać moją zieleninę). ;) No i napisałam parę postów, które opublikują się podczas mojej nieobecności. Dokończyłam opisywać Danię i przedstawiłam też postęp prac na działce (ostatnia aktualizacja: pierwsze dni sierpnia). ;)) Mam nadzieję, że będziecie miały co czytać i nudzić się przez ten czas beze mnie nie będziecie. ;)


Udanego sierpniowego wypoczynku, korzystajcie z lata i pogody...
Ściskam wszystkich mocno
Ewa
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...