środa, 22 marca 2017

Jaja sobie robię!

Dosłownie i w przenośni, bo dom zaśmieciłam dokumentnie! Cały stół, towarzyszące mu krzesła i część podłogi. Istne jaja! Da się scrapki wykonać mniej ekspansywnie? No nie wiem. ;) U mnie w każdym razie rozpełzło się na wszystkie strony i dzieciom nie miałam gdzie obiadu podać! :)) Jadły po japońsku przy kawowym stoliku. ;) Ale tak mnie wzięło, tak mnie wzięło, że... tego się nie da opowiedzieć. :)) Po prostu nie wiem, co mi się stało. Chyba jakaś siła wyższa nakazała mi zabrać się za robienie kartek wielkanocnych! Kazała zostawić pranie i sprzątanie i zmusiła do wyciągnięcia wszystkich potencjalnie potrzebnych rzeczy w celu stworzenia kartek! No opętało mnie, jak nic, bo przecież wiecie, że scrapek nie robię. Raz kiedyś się za nie zabrałam i się zniechęciłam. Cóż, nie wszystko jest dla każdego. Aż tu nagle, niespodzianie, przyszła pomroczność jasna i zasiadłam do dłubania.


Zdecydowałam się nie zabierać się za wszystkie style i kolory na raz (jak to ja). Ograniczyłam się do jednej palety barw i tylko w obrębie tych kolorów postanowiłam działać. Zaczęłam znosić jaja. :) Wszystkie wyjdą bardzo podobne, trudno. Ale jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, iż mimo, że stosowałam papiery w dwóch barwach i te same dodatki, każda wyszła inna. Radość sięgnęła zenitu!:)) I muszę się przyznać, że bardzo mi się spodobała taka robota. ;) Teraz czas na inne zestawy kolorystyczne. Ale muszę najpierw posprzątać. ;)

1.

2.
3.
 4.
 5.
 6.
 7.
 8.
 9.
 10.
 11.

Jakby ktoś miał ochotę na takie jajo jako kartkę z życzeniami, czy zawieszkę, bądź też jako dodatek do prezentu świątecznego, to zapraszam do kontaktu mailowego. Koszt 10-12 zł + koszty wysyłki (lub odbiór osobisty).

Pozdrawiam już wiosennie
Ewa


sobota, 18 marca 2017

Skończyć nieskończone

Idę za ciosem. No dobrze - staram się. Co prawda, ostatnio zauważyłam, że tempo nieco zwolniło, ale marzec to dobry czas by przypomnieć sobie pierwotne założenia, bo pierwszy kwartał powoli  się kończy. Uczepiłam się tematu mobilizacji sił i karmiłam się nim cały styczeń, ale przyznam się, że dla mnie to coś więcej niż priorytetowy priorytet i zadanie stojące absolutnie w pierwszej kolejności poza kolejnością. I tak naprawdę nie dotyczy systematyczności, konsekwencji, czy regularności, choć oczywiście z tym jest niezaprzeczalnie związane. Dotyczy zmiany.


Tak, jak pisałam w pierwszym poście, wszelkie postanowienia nie miałyby racji bytu, gdyby nie uświadomiona potrzeba zmiany. Nie ma potrzeby - nie ma postanowień, ani planów, ani marzeń, bo i po co? Potrzeba jest oczywiście stanem subiektywnym, każdy ma inne i każdy je inaczej i gdzie indziej odczuwa. ;) Ale jedno jest wspólne - jeśli tak, jak jest, jest wystarczająco dobrze, jest w nas akceptacja i zrozumienie - zmian nie oczekujemy, bo nie potrzebujemy niczego zmieniać. Lecz gdy coś nam przeszkadza, gdy dostrzegamy coś, co wymaga poprawy, budzi się chęć ulepszenia czegoś w naszym życiu lub w nas samych i zaczynamy to zmieniać. Oczywiście jeśli tylko leży to w zasięgu naszych możliwości i mamy na to wpływ (bo nie zawsze tak bywa).


Tak się szczęśliwie składa, że na kilka rzeczy mam jeszcze wpływ. :) Na tych kilka-dziesiąt rzeczy, na które przymykałam oko i udawałam, że nie dostrzegam. Na tych kilka-set rzeczy, które nie dają spokoju, bo wymagają poprawy/naprawy/wymiany/uzupełnienia, a mimo to trwają spokojnie. Na tych kilka-tysięcy drobiażdżków, z których składa się codzienne życie. W końcu doszłam do wniosku że tak, jak jest, jest niewystarczająco dobrze i poczułam przemożną potrzebę doprowadzenia do finału wszystkich oczekujących na dokończenie przedsięwzięć. Wszak sama je na tę prowizoryczność skazałam. I nie łudzę się wcale, że zajmie mi to chwilkę lub dwie. Tymczasowe odroczenie zamieniło się w stałą niezmienną i nagle zaczęło przeszkadzać. Ów dyskomfort uświadomił potrzebę zmiany, potrzeba zmiany uruchomiła działanie, działanie... wywróciło mój dom (i nie tylko) do góry nogami. :) Ale nie spocznę dopóki nie zadam kresu memu cierpieniu! Muszę skończyć nieskończone! A potem mogę już żyć, czyli tak gdzieś od przyszłego roku. :))


Nie ukrywam, że troszkę się tego nazbierało. Oprócz wielkich remontów domowych kątów, są też średnie naprawy i modernizacje oraz małe rekonstrukcje i renowacje. A co gorsza, także gigantyczne drobiazgi, do których należą między innymi moje wszechrobótki. ;) Ważne jest także dla mnie rozpędzenie zmian w obszarze zdrowia - tego holistycznie pojmowanego. Ale przecież z nikim się nie ścigam, nic mnie nie goni, terminów nie ustalam, choć dwanaście miesięcy niczym dwanaście prac Herkulesa może nie wystarczyć, bo to przedsięwzięcie jest niezwykle rozległe i czasochłonne. I dla mnie bardzo ważne. Zatem krok po kroku kończę to, co skończenia wymaga. Czasem jest to skok, a czasem tiptopek, ale nie ma to znaczenia dopóki posuwam się do przodu. I patrzę jak czas powoli się wchłania w ten jakże upragniony cel. ;) Mam nadzieję, że od czasu do czasu w ramach osobistego cyklu SN - Skończyć Nieskończone, będę mogła także wrzucić coś na bloga. :) Choć zdarza mi się (niestety) zamiast kończyć, zaczynać nowe nieskończone... no taki gen! ;)

Dziękuję za uwagę i jak zawsze pozdrawiam Was gorąco
Miłego weekendu - ostatniego zimowego, bo wiosna już w poniedziałek! Przynajmniej w kalendarzu. :)
Ewa


poniedziałek, 13 marca 2017

Zamarzam

Tak się jakoś wyczerpałam, skurczyłam, osłabłam. Wiem, że na przednówku to nic takiego, szczególnie, że ciągle ziąb na dworze. Ale zimno o tej porze roku zdecydowanie mi nie służy. Więc marznę i pączków jeszcze nie wypuszczam. Czekam. Przewracam się o własne myśli, które plączą mi się pod nogami i próbuję nie zapaść w sen zimowy. Oszczędzam resztki energii, choć chciałabym jak ta róża  rozpostrzeć dwa płatki i na nich jak na skrzydłach wzbić się w niebo.


Nie napiszę dziś zbyt wiele, bo zamarzam. Pokażę kolejny szydełkowy łapacz, który udało mi się skończyć. Zostały jeszcze tylko dwie serwetki z zeszłorocznego zrywu... hm, trzeba będzie zacząć pracować nad nowymi. ;)



Kolor jak zawsze trudny do opisania. Mam słabość do niedefiniowalnych barw. ;) Nawet nie będę się starała! W każdym razie kolor jest przydymiony i zdjęcia u góry oddają prawdę. To na dole robione w domu jest przekłamane, bo wpada w fiolet, a bliżej mu do głębokiego pudrowego różu niż filetu.


To tyle na dziś, może troszkę odtajałam.;)

Pozdrawiam i udanego tygodnia życzę
Ewa


wtorek, 7 marca 2017

Lekcja pogody

Pogoda mnie dziś zaskoczyła. A przecież nie powinna. Marcowe zmiany humoru są dobrze znane, a mimo to stanęłam dziś w oknie nie wierząc w to, co widzę. Słowa znanej piosenki mówią, że życie nas uczy pogody, a mnie się dziś zdało, że jest na odwrót. Czy to przypadkiem nie pogoda uczy nas życia? Jej prztyczki w nos, nagłe zmiany, burze? Wczoraj wiosną pachniała ziemia, wczoraj słyszałam rozwrzeszczany świergot ptasi, wczoraj szłam bez czapki myśli wypuszczając w przyszłość. A dziś jestem znów w zimie. Zrobiłam krok w tył. Dziś znów uświadomiłam sobie swoje miejsce w szeregu. ;) Nie ja tu jestem Panem. Jestem tu uczniem.


Lekcja pogody na dziś: dotrzymuj jej kroku, nie wyprzedzaj i nie ociągaj się. W pełni zaakceptuj to, co przychodzi, bo "życie najbliższe swej istocie smakuje najlepiej".*

Pozdrowienia ze szkolnej ławki
Ewa

*H.D. Thoreau


czwartek, 2 marca 2017

Poleciałam w kulki

Zaskoczyło w lutym moje blogowanie po długim grymaszeniu i znów ze szwungiem publikuję się. ;) Cieszę się z tego ogromnie, ale nie wiem, czy zdołam utrzymać tempo! Tyle różnych spraw w marcowym garncu czeka na mieszanie i wszystko przyspiesza w naturze - i tej przyrodniczej i tej ludzkiej, a ja nie chcę zadyszki dostać na wiosnę. ;)

Polecę dziś sobie w kulki, dosłownie i w przenośni, bo post tym razem nie za obszerny, ale za to o kulkach. Znów wzięłam udział w zabawie szydełkowej i spróbowałam swoich sił w "dzierganiu" na okrągło, ;) czyli w tworzeniu kulek właśnie. Robota nie jest wcale skomplikowana, jak mi się wydawało, i  idzie szybko. Tylko, co tu z taką kulką począć? :)) Z pierwszej, zielonej, zrobiłam zakładkę do książki, bo tych nigdy za wiele. Wykorzystałam 2 koraliki i wcześniejszą serduszkową wiedzę oraz zrobiłam mały chwościk.





Potem zrobiłam kuleczkę bladoróżową i z niej wisiorek dla córci. Woskowany sznureczek, 2 malutkie koraliki i kokardka, i już. ;)




I na koniec zrobiłam 2 kulki w niebieskawych odcieniach, błękitnym i przydymionym denim. I tu miałam zagwozdkę! Początkowo też myślałam o jakimś wisiorku dla siebie, ale ostatecznie zdecydowałam się na bransoletkę. Cud miód to to nie jest, bo to moja pierwsza biżuteria (nazwijmy ją tak szumnie), ale za to wyszła super hipstersko, tak jak lubię. ;))



Kłopot miałam z obfotografowaniem jej na swojej ręce - ręka okazała się za krótka. ;) Ale od czego są lustra?! :))




I co, poleciałam sobie dzisiaj w kulki? ;)

Moje kulkowe szaleństwo zgłaszam do Cyklicznego Szydełka




Pozdrawiam
zakręcona Ewa






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...