czwartek, 30 kwietnia 2015

Feler, czyli twarda kaczka

Kiedyś często zastanawiałam się nad felerem genetycznym jaki posiadam. Dlaczego akurat ja go odziedziczyłam, skoro potencjalnych ofiar było więcej? Z jakiś powodów padło na mnie. Otóż, gdy pisałam Wam ostatnio, że bez głowy (raczej) nie wychodzę z domu, to niestety nie przyznałam się, że za to bardzo często ją gubię. Oczywiście do tej pory zawsze się odnajdywała, ale nie jestem pewna czy kiedyś nie zgubi się na amen. A niestety wszystko na to wskazuje. Bardzo się staram o wszystkim pamiętać, zapisuję w kalendarzu, na kartkach, terminy, daty, spotkania, wizyty, wydarzenia, wszelkie zmiany skrupulatnie odnotowuję, pilnuję jak stróż. Głowę przykręcam śrubami do karku, przecież jako matka trójki dzieci i kobieta w średnim wieku muszę być uporządkowana i poukładana. A wcale nie jest łatwo zmienić naturę. Sama ściągam się każdego dnia na ziemię i nieustannie odwołuję do rozsądku. No bo jak tu w obłokach bujać, gdy zupę trzeba ugotować? Tort z wietrzyka nie wystarczy! ;) Gdybym chociaż była pisarką albo malarką, to wiadomo – artystka! Usprawiedliwione, zrozumiane. A tak? Wciąż muszę udawać, że ze mną jest naprawdę wszystko w porządku.

Rok cały zgubiłam, calusieńki. Nie wiem jak Wy, ale ja jestem już w 2016. Z upiorem maniaka twierdzę, że 2015 to rok ubiegły. Znajomym wyliczam, że do przeprowadzki w 2018 zostały tylko dwa lata. Na dokumentach wypisuję rok przyszły. Gdy w rejestracji zapisywałam wizytę na czerwiec 2016 roku, pani zażartowała, że nie muszę tyle czekać, wizyta będzie zdecydowanie prędzej. O! - na co ja się szczerze raduję - jednak udało się na maj znaleźć wolny termin! Zdziwione oczy pani rejestratorki wyrażające konsternację, przywróciły mi głowę raz dwa. Tylko znów musiałam udawać, że ze mną jest wszystko w porządku, bo jak wytłumaczyć, że dla mnie obecny rok to 2016?

Albo co tu zrobić, gdy po udanych zakupach w ogrodniczym nie mogę znaleźć kluczyków od samochodu? W samochodzie nie ma, w plecaczku nie ma, w kieszeni nie ma... Szukam koło żagwinów i pigwowców, lecę do magnolii, bo tam kucałam, może w tunelu wśród pelargonii i bratków wypadły, a może z drugiej strony, przy ziołach? Szukam ja, szuka pani ogrodniczka, szuka inna klientka z mężem. Nagle, głowa niespodziewanie wraca na swoje miejsce i już wiem, że one są w kieszeni! Ale nie w tej, w której szukałam, w drugiej! No i co w takiej sytuacji zrobić?! I tak nikt nie uwierzy, że ze mną jest wszystko w porządku.

A gdy dowiedziałam się, że najmłodsze dziecko ma wywiadówkę na 18.00, to mnie olśniło, że w tym samym czasie mam zebranie u córki. Oj! Muszę przełożyć, poprosić, bym mogła zdążyć na obie! Dobrze, nie ma sprawy, przesuniemy o pół godzinki. Cudownie! Zdążę i na jedną i na drugą! W tej szczęśliwości trwałam do wczoraj, czyli dnia wywiadówki do godziny 14.00, z której to wyrwała mnie mama koleżanki Najstarszego – ale przecież dziś nie ma wywiadówek, dopiero w maju. Sprawdzam, no tak mam zapisane je w maju. Dziś tylko zerówki. To skąd pojawiły się w one moim kalendarzu już teraz? Musiałam zapisać sobie kosmiczne terminy, gdy głowy akurat nie było. Dobrze, że się znalazła wcześniej. W najgorszym wypadku odnalazłaby się dopiero o 17.00 pod pustą salą.

Gdy do sklepu idę specjalnie po twaróg na leniwe, a wracam do domu z zakupami, tylko twarogu tam nie ma, to gdzie ja mam głowę? Albo siedzę i listę szczegółową sporządzam przez kwadrans, co kupić, co załatwić po drodze, wszystko po kolei mam wypisane prawie co do godziny na tej liście, ale listę w domu na stole zostawiam, to czy to nie feler jakiś?

Źródło: Printerest

Nie będę pisać o wszystkich przypadkach z ostatnich dni, bo nie zmieściłyby się tutaj. Ale nie jest dobrze, i nic nie wskazuje na to, że z tego wyrosnę (bo już jestem całkiem duża), więc zaczęłam zastanawiać się czy tego aby nie powinnam leczyć? Potem doszłam do wniosku, że skoro z całej puli przeróżnych cech i charakterów Bóg wybrał dla mnie taką naturę, to znaczy, że dla mnie z jakiś powodów jest najlepsza. Nie pytajcie z jakich, bo nie mam zielonego pojęcia. Ale może nie ma co z tym wojować, ani próbować zmieniać? Może najwyższy czas zaakceptować fakt, że głowę gubię częściej niż inni. Że częściej niż inni nie wiem co się wokół dzieje. Że nie ogarniam świata tak jak bym chciała. Na szczęście świat ogarnia mnie i to jest chyba ważniejsze. Może ze mną jest po prostu jak z tą kaczką z dowcipu kulinarnego...

W restauracji klient skarży się, że jego kaczka jest twarda. Na to odpowiada mu filozoficznie kelner:
- Proszę Pana, kaczki możemy podzielić na twarde i miękkie, ta akurat jest twarda. 

Chyba nie ma sensu zastanawiać się już dłużej nad felerem, bo co ja poradzę, że akurat jestem tą twardą kaczką. :))

Pozdrawiam Was ciepło
I udanego weekendu majowego życzę!
Ewa


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

czwartek, 23 kwietnia 2015

Zabawa w pytanie

Niedawno zostałam zaproszona do zabawy przez Magdę z Blogowanka Jagodzianki. Znam się z Madzią od samego początku mojego blogowania. :) Przez te wszystkie lata wciąż się odwiedzamy i podczytujemy. W zabawach blogowych już dawno nie brałam udziału, więc jest to dla mnie odświeżające doświadczenie. ;))
Pytania wbrew pozorom wcale nie były takie łatwe. A zatem, nie przedłużając...



1. Jaki bohater literacki był dla Ciebie ważny w dzieciństwie?
- Bohater, w dzieciństwie, i to literacki?! Madziu, przecież w dzieciństwie zupełnie co innego jest ważne! Najważniejsze było wyjść na dwór i powisieć na trzepaku, albo pograć w gumę, ewentualnie poskakać z dachów garaży.

2. Smak, którego nigdy nie zapomnisz...
- Przeważnie takie smaki nosi się ze sobą od dzieciństwa, a że ja byłam straszliwym niejadkiem, to niestety nie mam takiego niezapomnianego smaku... a szkoda.


3. Ukochany cytat, motto życiowe.
- "Mówisz, że możesz, to możesz.
Mówisz, że nie możesz, to nie możesz.
Więc sobie wybierz"

             Mistrz Zen Seung Sahn

4. Czy jest coś, z czego mógłbyś zrezygnować w ramach np. ćwiczenia silnej woli?
- W ramach ćwiczenia silnej woli śmiało mogę zrezygnować, np z dodawania kawioru do każdej potrawy oraz picia oryginalnego szampana. Mogę również zrezygnować z cotygodniowych seansów w spa i codziennych zakupów w "Galeriach". A tak poza tym, to moja wola jest typowo kobieca, niewiele ma wspólnego z siłą. ;)


5.  Bez czego nie wychodzisz z domu?
- Bez głowy. Tego jeszcze nigdy nie zapomniałam, ale bliscy przewidują, że to kiedyś niewątpliwie nastąpi.


6. Czy mam sposób na poprawę podłego nastroju? Jaki?
- Niestety nie mam. Gdy jest podły, nic mu nie pomoże. Muszę przeczekać, najlepiej w samotności. Na szczęście nikt nie wie, że jest podły.

7.  Czy przeżyłaś wakacje swoich marzeń? A jeśli nie, to jakie byłyby one?
- Nie mam jakiś szczególnych marzeń dotyczących wakacji. Nigdy, szczerze mówiąc, nie myślałam o wakacjach marzeń. Sama nie wiem dlaczego? Bardzo długo zastanawiałam się nad tym pytaniem, jak musiałyby wyglądać takie wakacje i gdzie bym chciała je spędzić... i nie wiem. No myśl - w Afryce dzikiej, w puszczy amazońskiej, na Spitsbergenie? Ale chyba na dzień dzisiejszy, to najbardziej chciałbym poczuć Indie. Pobyć tam przez kilka tygodni (5-6, w końcu to wakacje marzeń), :) zjeździć autobusem, przedeptać boso, posmakować wszystkich kolorów i kontrastów, pomedytować w klasztorze... Ooo, tak sobie właśnie wymyśliłam. :)

8.  Jaką książkę mi bezapelacyjnie polecasz?
- Ha mądrala! Poleć tu książkę polonistce! I to bezapelacyjnie! Kto odważny? Zostają mi tylko nowości, więc... "Księgi Jakubowe" czytałaś? Prawie 1000 stron, nie jest łatwo, ale ja bardzo lubię Tokarczuk.

9.  O  jakim zawodzie marzyłaś?
- Nie marzyłam ani o zostaniu lekarką, ani nauczycielką, czy piosenkarką. Moje marzenia zupełnie pomijały tak nieistotny aspekt ludzkiej egzystencji jak zawód. ;) Choć skończyłam dwa kierunki (i o żadnym z nich jako dziecko bynajmniej nie marzyłam, nawet nie wiedziałam, że takie istnieją), to zawody jakie wpisane są w dyplomach brzmią koszmarnie poważnie. Dlatego wciąż się zastanawiam kim zostanę, gdy dorosnę. :))

10. Czy jest przyprawa, którą dodajesz do prawie każdej potrawy?
- Nie, nie ma takiej, oprócz soli oczywiście. ;)

11.  Czy pisanie bloga spełniło Twoje oczekiwania?
- Zaczynając pisać, chciałam po prostu... zacząć pisać i żeby ktoś to jeszcze zechciał czytać. ;) I to się spełniło. Żadnych innych oczekiwań nie miałam, niczego sobie nie zakładałam, żadnych celów nie stawiałam. Nie mam biznes planu na przyszłość bloga. Nie wiem, czy to dobre podejście czy złe. Może powinnam się nad tym zastanowić. Ale lubię pisać i dzielę się tu kawałkiem swojego świata z innymi - mam po prostu nadzieję, że to moje pisanie komuś do czegoś czasem się przydaje.


Dziękuję Madziu za zabawę, bo dzięki niej przynajmniej wiem, gdzie bym chciała pojechać na wakacje. ;)

A teraz słodka zemsta na niczego niepodejrzewających niewiniątkach, :))) czyli do tablicy wywołuję (kolejność zupełnie przypadkowa):

1. Ewelajnę z Kuchni pełnej smaków
2. Kalinę z Jarzyny
3. Paulinę z Zielenie
4. Agę z Wolniej tu i teraz
5. Kamilę z Happy alimak
6. Celę z Bibeloteki
7. Maszkę z Maszape
8. Anię z Lecę w kulki w domu i w ogrodzie
9. Olę z Chasing butterflies
10. Ewę z Misz maszu kreatywnego


I moje pytania: ;)

1. Jak najbardziej lubisz spędzać wolny czas?
2. Dlaczego piszesz bloga o tym o czym piszesz?
3. Czy bardziej jesteś rozważna czy romantyczna?
4. Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu.
5. Czy postrzegasz siebie jako część Natury? Jeśli tak, to w jaki sposób to pojmujesz?
6. Co najbardziej cenisz w ludziach?
7. Czy lubisz marzyć, czy wolisz jasno określać cele?
8. Zdradź swoją jedną słabostkę.

Kochane, mam nadzieję, że nie odmówicie i zechcecie wziąć udział w zabawie - jako rozruch wiosenny, jako pobudkę po zimie. ;)) Naprawdę ciekawa jestem Waszych odpowiedzi.

Do poczytania wkrótce
Ewa


niedziela, 19 kwietnia 2015

Praktyczna ogrodniczka



O sobie niestety tego jeszcze powiedzieć nie mogę, choć za parę lat mam nadzieję stać się ogrodniczką dużo bardziej praktyczną niż obecnie. ;) Poza tym od czego są eksperci, którzy swoją jak najbardziej praktyczną wiedzą chętnie dzielą się z innymi, tak na blogu, jak również na różnorodnych warsztatach. Mówię oczywiście o Kasi i Andrew, dwojgu prawdziwych pasjonatach ogrodnictwa ekologicznego, propagatorach życia zgodnie z Naturą i poszanowania jej praw.



Dlatego, po uczestnictwie w zeszłorocznym fantastycznym Rodzinnym Festiwalu Plonów, w tym roku nastawiłam się na "poważne" dokształcanie w kwestiach ogrodniczych. W sobotę wzięłam udział w warsztatach organizowanych przez Kasię i Andrew pt. Praktyczny Ogrodnik. Pogoda była wyjątkowo niesprzyjająca, bo uraczyła nas zaledwie 5 stopniami z zimnym wiatrem i przelotnymi deszczami, ale cóż... prawdziwy ogrodnik nie obraża się na pogodę. ;) W ruch poszły ciepłe kurtki, czapki, rękawiczki, koce i gorące napoje z pysznym bezglutenowym ciastem na początek, na które mam już zaklepany przepis. ;) [Zdjęć kulinariów niestety nie mam, bo grzałam zmarznięte paluszki o kubek z parującą herbatą. ;) A tarta i sałata z boskim dressingiem Andrew... mmm, nie do opisania!]


U Kasi i Andrew nie tylko ogród warzywny, bylinowy czy sad są tworzone w sposób jak najbardziej naturalny. Otaczający ich teren leśny też jest traktowany z miłością i szacunkiem. O tej porze roku objawia się to delikatnymi, wiosennymi kwiatkami, które wyglądają, jakby wyrosły to tu, to tam po prostu same z siebie. Lecz są to właśnie efekty "naturalistycznych" nasadzeń, które powstały po przesadzeniu do ziemi przekwitniętych już cebulowych kwiatuszków ozdabiających liczne doniczki wokół domu. To jest właśnie prawdziwa miłość do zielonego! :))





Kasia tak się wystraszyła porannym opadem śniegu, że z tego przerażenia zapomniała założyć kurtki i rozpoczęła pogadankę oraz przechadzkę po włościach w samej bluzie! Brr! ;))


Zobaczyłyśmy między innymi miejsce przygotowane pod przyszły nowy piękny ogród, przyszły nowy wielki tunel, oraz przyszłą szopę z uratowanej starej stodoły, o którym to miejscu Kasia pisała w swoim ostatnim poście. Sama już nie mogę się doczekać, jak to miejsce niedługo zmieni się w raj. ;)) Kasia dużo opowiadała o potrzebach pokarmowych gleby, która to później będzie karmić nasze rośliny, o naturalnych nawozach i sposobie kompostowania. Andrew zademonstrował sposób przygotowania gnojówki ze świeżego obornika.


Dzielił się też z nami tajnikami wiosennego przygotowania ziemi do nowego sezonu, metodach wysiewania i sadzenia. 


Pokazywał też jak należy sadzić krzewy i drzewa, i jak je fachowo palikować.


A po obiedzie razem z Kasią pikowałyśmy skarby ze szklarni i siałyśmy letnie kwiaty.




Po wizycie u Kasi i Andrew mam ochotę złapać za widły, łopatę czy szpadel i od razu zabrać się za robotę. Ba, żałuję, że nie mam traktora, bo wsiadłabym i zaorała pole (swoje a nawet sąsiada)! :)) Jest zapał i chęć i nowa, bardzo praktyczna wiedza, tylko ten ogród wciąż za daleko. ;)

I jeszcze na koniec kilka kwietniowych - optymistycznych i radosnych zdjęć.  :)






A na samiutki koniec wspólne zdjęcie z gospodarzami, choć niestety już nie z wszystkimi uczestniczkami warsztatów. :))




Serdeczne pozdrowienia ogrodnicze dla wszystkich
Ewa


środa, 15 kwietnia 2015

Czy to nie szczęście?


Nie było mnie przez weekend w domu. Domownicy zostali, a ja spędziłam całe dwa dni w Olsztynie. Po powrocie powitało mnie najpierw kłębowisko butów pod drzwiami, potem kanapowe poduszki i koce oraz dwa miecze na podłodze, w kuchni pobojowisko, na stole ślady po kolacji i pracach ręcznych oraz zwiędłe tulipany w wazonie. I kocie pretensje, bo nie ma saszetek. Na schodach ominęłam sześć piłeczek, pluszowego misia i jedną skarpetkę, po czym trafiłam na zaporę w postaci szkolnych plecaków i suszarki z ręcznikami (jeszcze z piątku). Do pokoi bałam się zajrzeć, więc skierowałam się prosto do łazienki skąd dochodziły wesołe odgłosy tłumione suszarką do włosów. "Mamaaaa, wróciłaś!" i już trzy pijawki wisiały na mnie. Nawet najstarsza, ze zwisającą z ucha słuchawką. Zupełnie jakbym wróciła po dwóch tygodniach! A ten bałagan? No jest, jest do dziś, bo wczoraj też mnie nie było prawie cały dzień. I wcale mnie on już nie denerwuje. Bo myślę sobie - czy taki bałagan, to przypadkiem nie większe szczęście niż porządek?


Dzieci się kłócą. Czasami tak porządnie - jest krzyk i łzy i trzaskanie drzwiami. Słowem afera na 102! Czasami tak bywa. Rzadko, ale bywa. I ja wtedy dostaję szału. Szału dostaję przez nich trochę częściej niż rzadko, ale tak to już bywa przy trójce dzieci. ;) I znów myślę sobie, jakie to szczęście, że one się kłócą. No bo przecież, gdyby ich nie było, to by się nie kłóciły, prawda? Byłaby cisza i ten upragniony porządek i święty spokój. I wieczny odpoczynek. ;) Tylko szczęścia by za dużo nie było.


Tak czasem narzekam na to niekończące się jeżdżenie do szkół wszelakich. Tak mnie umęczy to odwożenie i zawożenie na te niezliczone zajęcia dodatkowe, wiecznie w biegu, z odmierzoną każdą minutą na czas, że mam dość. Dość po kokardkę! Ale potem zaraz przychodzi taka refleksja, że przecież nikt mnie do tego nie zmusza. Sama chcę. Bo przecież chcę. Gdybym nie chciała, to bym nie woziła. Powiedziałabym, że jestem zmęczona (bo jestem) i koniec. Po szkole wracałyby do domu, obiad, lekcje i czas wolny. O, jak cudnie! A ja robię kanapki, chowam nuty i ciepłe placuszki w jedno pudełeczko, a winogronka w drugie, zabieram instrumenty i plecaki na trening, bo po drugiej szkole prosto  na judo wiozę, i wodę pakuję do tych plecaków...  i tak obładowana gnam. I jeżdżę w te i we wte po kilka razy na dzień, by one mogły to wszystko pogodzić. I tak sobie myślę, jakie to szczęście, że mogę tak gnać i być w ten sposób zmęczoną. Jakie to szczęście, że mnie się chce, i że im też się chce. No bo gdy się tak przyjrzeć, czy to nie szczęście?


Gdy po psie trzeba zamiatać 6 razy dziennie, a jego długie kłaki i tak znajdujesz na środku pokoju, a nawet w hermetycznie zamkniętym jogurcie, to pytasz się tylko: na co mi to było? Gdy w środku nocy musisz wstać i wyprowadzić, chociaż dopiero odłożyłaś po półtorej godzinie odessane od piersi niemowlę i liczyłaś na przespanie choć jednej godzinki, to płaczesz, ubierasz się i wychodzisz. Albo gdy koty nasikają nie tam, gdzie powinny, to powiem szczerze, że krew miłość zalewa, gdy się po raz setny szoruje podłogi. I na skórki człowiek by przerobił natychmiast. Gdy na dokumenty się zdarzy, to już nie wspomnę nawet jakie myśli krążą po głowie. Lecz gdy człowiek pomyśli, że ich los tylko od nas zależy, że od tego jak postąpimy potoczy się ich życie, to wie, że odpowiedzialność za zwierzę, to też jest szczęście. Szczęściem jest żyć pod jednym dachem z "kimś", kto uczy nas jak być dobrym człowiekiem. A czy wierne i pełne miłości spojrzenie psa i dozgonna radość na Twój powrót do domu, oraz ciepłe mruczando na kolanach to nie szczęście?



Czy ta nasza zwyczajna, szara, nudna, przewidywalna codzienność, to nie szczęście? No jest zwyczajna, i szara często też, bo kolorów sami nie chcemy dostrzec, i te same obowiązki czekają na spełnienie każdego dnia. I jak będzie wyglądało jutro też wiemy. Ale czy to źle? Ja myślę, że ta powszedniość jest niezwykłym szczęściem. To naprawdę jest szczęście, tylko w ten sposób trzeba na to spojrzeć... Wystarczy inaczej spojrzeć, a okaże się, że jesteśmy bardzo szczęśliwi, prawda?

Pozdrawiam ciepło
Ewa




piątek, 10 kwietnia 2015

Babeczkowe wspomnienie Świąt

Pozostanę jeszcze chwilę w świątecznej atmosferze, a to za sprawą babeczek, jakie upiekłam na Wielkanoc. Owe mini-babki okazały się tak pyszne, że mąż stwierdził, że to są chyba najlepsze babeczki jakie zrobiłam. W takim razie dzielę się przepisem, bo jak wiadomo babeczki są dobre nie tylko na święta, ale także na weekned. ;)


Babeczki pomarańczowo-serowe

100 g masła
120 g cukru pudru
cukier waniliowy
2 jajka
175 g mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
100 g twarogu
starta skórka i sok z połowy pomarańczy


Masło utrzeć z cukrami i pojedynczo dodawanymi jajkami, następnie na zmianę z twarogiem dosypywać mąki i energicznie mieszać. Na koniec skórkę i sok z pomarańczy. Ciasto przełożyć do foremek i piec około 18-20 minut w 180 st. Koniec. Mniam! ;)


W tym roku po raz pierwszy przykicał również i do nas (rodziców) Zajączek. Nakicał się biedny po całym domu i pozostawiał mnóstwo tropów, czyli instrukcji, które musieliśmy znaleźć, by dotrzeć do celu. Właściwie to nakicał się nie tylko po domu, ale i poza nim, ponieważ kazał nam, np. zejść do piwnicy, czy wyjść na dwór.


 Ale udało się i po długim i wyczerpującym poszukiwaniu skarbów odkryliśmy miejsce ukrycia "zajączkowej" niespodzianki. W koszyczku za fotelem znaleźliśmy piękne trzy laurki i ciasteczka. 


I nie chcę Was straszyć, ale jak się spełnią życzenia, to mego bloga czeka niewyobrażalna popularność - prawie dwa miliony wyświetleń! :)) Szkoda tylko, że Zajączek nie napisał kiedy to nastąpi.., bo mnie wychodzi, że za jakieś 40 lat. ;) 


Słonecznego weekendu
Ewa


środa, 8 kwietnia 2015

Okruchy poświąteczne

Rzeczywistość szybciej się wydarza niż bym się tego spodziewała. Ani się obejrzę a już staje się wczorajszą. Już odchodzi do niebytu. Wybiegam przed nią myślami, planami, rozpościeram ramiona, by ją złapać w sidła i czekam. Ale nic to nie daje. I patrzę zaskoczona, to już? Już minęła? Ale kiedy? Przecież dopiero miała nadejść?

Piszę o tym przy okazji Świąt, które jak zwykle zbyt szybko minęły. Ale to zjawisko nie dotyczy tylko Świąt. Tak ucieka każdy dzień - przychodzi i nim człowiek się zorientuje, już go nie ma. Ile w tym dniu uderzeń serca minęło, ile uśmiechów, a ile łez? Nikt tego przecież nie liczy. Nie można powiedzieć chwili: nie odchodź, bo chcę się tobą nacieszyć, albo: zatrzymaj się, bo chcę cię bardziej poczuć. Rzeczywistość po prostu dzieje się i nie pyta ile mamy czasu, i czy w ogóle mamy na nią czas.

Zależy mi, by złapać rzeczywistość, by przyłapać ją w momencie jak nadchodzi, by wejść z nią ramię w ramię w daną chwilę. Ale zawsze gdy wydaje mi się, że tym razem się uda, okazuje się, że ona już jest. I pozostaje mi chwytać tylko okruchy, które czasem zostawia po sobie...


Okruchy okołoświąteczne



Spokojnego wracania do poświątecznej rzeczywistości :)
Ewa



sobota, 4 kwietnia 2015

Miłości przede wszystkim

Czy na co dzień pamiętamy, że Miłość jest  najpotężniejszą siłą rządzącą wszechświatem? Czy pamiętamy, że Miłość jest wszystkim, co istnieje? Że to ona wszystko zwycięża, wszystko potrafi pokonać? Czy pamiętamy, że Bóg (jakkolwiek Go rozumiemy) jest czystą Miłością? Najważniejsze przesłanie w nauce Jezusa dotyczy przecież Miłości.

Każdy chciałby żyć w szczęśliwym świecie, w którym panuje dobro, pokój i prawda.  To trzeba zacząć od siebie. Zawsze trzeba zacząć od siebie. Mahatma Gandhi mówił, że "sami musimy być zmianą, którą chcemy oglądać". A zatem...


W tym roku, Kochani,
z okazji Świąt Wielkanocnych życzę Wam 
przede wszystkim Miłości
w sercach, myślach, uczynkach,
Byśmy byli zmianą, którą chcemy oglądać.

I mimo aury za oknem Radosnych Świąt!




Pozdrawiam serdecznie
Ewa


czwartek, 2 kwietnia 2015

Jaja nie na żarty

I jak tam minął Prima Aprilis? Czy ktoś z Was zrobił sobie wczoraj jaja? ;) Bo ja tak, ale takie nie na żarty! :) Tylko do jedzenia. W związku z tym, że bez jaj Święta Wielkanocne nie mogą się obejść, to postanowiłam wypróbować przepis znaleziony kiedyś w "Werandzie Country". No bo kto widział stół wielkanocny bez pisanek, bez jajek faszerowanych, czy chociażby na twardo z majonezem? Ile stołów, tyle różnorodnych wersji jaj! W tym Dniu nie patrzy się na cholesterol, ani na kalorie tylko z apetytem degustuje, bo wiadomo, że jajeczka tylko wiosną, na Wielkanoc smakują tak wyjątkowo.



I ja mam dziś dla Was "szybką" propozycję. ;) Okazała się bardzo smaczna i niezwykle prosta w wykonaniu. Może ktoś się skusi w tym roku na taką wersję? ;) Jest tania i zupełnie nieskomplikowana, dlatego nawet najbardziej zapracowane panie zdążą ją zrobić i w ogóle się przy tym nie namęczyć. :) 

Zapiekanka z jajek na twardo 

8 ugotowanych na twardo jajek
4 łyżki masła
4 łyżki mąki
2 szklanki mleka
1/2 szklanki startego parmezanu
2 łyżki musztardy dijon
2 łyżeczki soku z cytryny
1/2 szklanki bułki tartej
sól, pieprz
słodka i ostra papryka
szczypiorek lub koperek


Jajka pokroić i przełożyć do wysmarowanej masłem formy do naczynia żaroodpornego. W garnuszku zrobić zasmażkę z mąki i masła i cały czas mieszając dodawać powoli mleko. Podgrzewać przez chwilkę, ale nie doprowadzać do wrzenia. Następnie dodać parmezan, musztardę, sok z cytryny oraz sól i pieprz do smaku. Masę mleczną wylać na jajka, oprószyć papryką oraz bułką tartą. Zapiekać ok. 12 minut w 200 st. Przed podaniem udekorować zielonym. Prawda, że łatwe? Gospodyni się nie "narobi", a na Święta jak najbardziej pasuje. ;)


Jeżeli ktoś ma ochotę wypróbować przepyszne marmurkowe jajka (których nie może zabraknąć na moim stole ze względu na cudowny i niepowtarzalny korzenny smak) oraz jajka z galaretki (bo to naprawdę świetna zabawa dla dzieci) odsyłam Was do mojego zeszłorocznego wpisu przedświątecznego, o TU.

Pozdrawiam Was
Spokojnych ostatnich trzech dni Wielkiego Postu
Ewa


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...