Znów mnie wcięło, ale tyle się ostatnio dzieje - kompleksowe oczyszczanie i jego następstwa, które pojawiły się nagle, acz jak najbardziej spodziewanie (w końcu taka rola oczyszczania) zaczynają kiełkować przynosząc zapowiedź... kompleksowych zmian. ;)) Niestety nie mogę jeszcze niczego zdradzić, żeby nie zapeszyć. W każdym razie proces oczyszczania przestrzeni trwa nadal (choć koniec już bliski), jak również trwa proces oczyszczania umysłu - ten z kolei do końca się jeszcze nie zbliża i długo się jeszcze zbliżał nie będzie, bo najtrudniej oczyścić ciało eteryczne. ;))) Ale o tym, to kiedy indziej.
Ale skoro pisałam Wam o najprostszym oczyszczaniu, czyli oczyszczaniu marnego ciała cielesnego, to czas spuentować zakończoną kurację. Ogólnie mówiąc jestem pozytywnie zaskoczona efektami, bo omawiane rewelacyjne skutki tej diety brałam z przymrużeniem oka. Po pierwsze schudłam tyle, że... to się nie śniło nawet filozofom. ;) Znów jestem wiotka jak, nomen omen, szczypiorek na wiosnę i bez poduszki na krześle nie wysiedzę (bo za twardo). [Wiecie, że ja do liceum nosiłam w plecaku takiego małego jaśka?! Siedzenie bez niego było gorszą torturą niż klęczenie na grochu.] :)) Po drugie cera się wyraźnie poprawiła i wygładziła, co zauważył nawet mój mąż, a on jakoś ze szczególną atencją od dawna już mi się nie przygląda (a może jednak przygląda, skoro zauważył?). ;) Poza tym nie widać (i nie słychać) również astmy, która pojawiła się znienacka kilka lat temu i od tamtej pory uprzykrzała mi życie. Zaskoczeniem okazał się również wynik badania na przeciwciała tarczycowe - spadły o połowę! Ale co dla mnie najważniejsze - zmęczenie, które towarzyszyło mi permanentnie od lat i było prawdziwą zmorą - zniknęło! Nie wierzyłam, że kiedykolwiek się go pozbędę; myślałam, że codzienne potykanie się o własne nogi, popołudniowe podpieranie się nosem i nadludzki wysiłek wkładany w utrzymywanie podniesionych powiek wieczorową porą, to zadanie do końca mych dni. O, żebyście wiedziały jakie to szczęście być normalnie, zwyczajnie, typowo, standardowo - po prostu tak naturalnie zmęczonym! :)) Obawiam się, że moje szczęście jest dla Was niezrozumiałe, mogę jedynie zapewnić, że jestem niewysłowienie szczęśliwa z tego oto powodu. :)) To dla mnie jak cud, jakby ktoś znów podarował mi pełną dobę do wykorzystania! I dla tego tylko efektu warto było zabawić się w królika. ;))
Ale skoro pisałam Wam o najprostszym oczyszczaniu, czyli oczyszczaniu marnego ciała cielesnego, to czas spuentować zakończoną kurację. Ogólnie mówiąc jestem pozytywnie zaskoczona efektami, bo omawiane rewelacyjne skutki tej diety brałam z przymrużeniem oka. Po pierwsze schudłam tyle, że... to się nie śniło nawet filozofom. ;) Znów jestem wiotka jak, nomen omen, szczypiorek na wiosnę i bez poduszki na krześle nie wysiedzę (bo za twardo). [Wiecie, że ja do liceum nosiłam w plecaku takiego małego jaśka?! Siedzenie bez niego było gorszą torturą niż klęczenie na grochu.] :)) Po drugie cera się wyraźnie poprawiła i wygładziła, co zauważył nawet mój mąż, a on jakoś ze szczególną atencją od dawna już mi się nie przygląda (a może jednak przygląda, skoro zauważył?). ;) Poza tym nie widać (i nie słychać) również astmy, która pojawiła się znienacka kilka lat temu i od tamtej pory uprzykrzała mi życie. Zaskoczeniem okazał się również wynik badania na przeciwciała tarczycowe - spadły o połowę! Ale co dla mnie najważniejsze - zmęczenie, które towarzyszyło mi permanentnie od lat i było prawdziwą zmorą - zniknęło! Nie wierzyłam, że kiedykolwiek się go pozbędę; myślałam, że codzienne potykanie się o własne nogi, popołudniowe podpieranie się nosem i nadludzki wysiłek wkładany w utrzymywanie podniesionych powiek wieczorową porą, to zadanie do końca mych dni. O, żebyście wiedziały jakie to szczęście być normalnie, zwyczajnie, typowo, standardowo - po prostu tak naturalnie zmęczonym! :)) Obawiam się, że moje szczęście jest dla Was niezrozumiałe, mogę jedynie zapewnić, że jestem niewysłowienie szczęśliwa z tego oto powodu. :)) To dla mnie jak cud, jakby ktoś znów podarował mi pełną dobę do wykorzystania! I dla tego tylko efektu warto było zabawić się w królika. ;))
Ale żeby nie oszaleć z nadmiaru szczęścia, przechodzę do etapu drugiego, czyli powoli zaczynam przestawiać siebie i resztę domowników na zdrowszą wersję jedzenia. Celowo używam słowa "zdrowsze jedzenie" zamiast "zdrowe", nie tylko z powodów, o których piszę poniżej, ale też ze względu na to, że zawiera ono w sobie chęć poprawy, a nie radykalizm. Rozpoczęłam, a właściwie kontynuuję, eliminację chemicznych dodatków. Zdaję sobie sprawę, że ze szkodliwymi substancjami mamy do czynienia na każdym kroku. Chemia jest praktycznie wszędzie. Dlatego mam pełną świadomość tego, że nawet bardzo się starając, współczesny człowiek całkowicie wykluczyć jej po prostu nie da rady.
Ale można spróbować ograniczać ich wpływ w kupowanym przez nas jedzeniu. Na tyle na ile pozwalają możliwości - bo trzeba przeznaczyć na to trochę (!) więcej nie tylko czasu, ale i niestety nieco więcej z budżetu domowego. Chociaż czasu zdecydowanie więcej. Bowiem czasu wymaga nie tylko zebranie wiedzy na temat zasad zdrowego żywienia, rozszyfrowania wszystkich mało zrozumiałych i zawiłych symboli i nazw (ukrytych przez "sprytnych" producentów, aby zdezorientować konsumenta), nauczeniu się, które produkty (po żmudnym studiowaniu etykiet i porównywaniu cen w różnych sklepach) można śmiało wkładać do koszyka, a które omijać szerokim łukiem. Czasu wymaga również samo zgromadzenie produktów - wyprawa na rynek czy do sklepów niekoniecznie tych najbliżej domu. A potem nauczenie się przyrządzania zdrowych produktów, nie tylko dań, ale tych wszystkich drobiazgów, z których składa się nasze codzienne jedzenie, jak: własnych przypraw i "bulionówek" z ususzonych przez siebie ziół, własnych batoników i słodkości (by dzieciom zdrowe żywienie nie kojarzyło się tylko z ograniczeniami), własnych wędlin, jogurtów, lodów, chleba... Dlatego nie da się przejść na zdrowsze żywienie z dnia na dzień. To proces wymagający przede wszystkim wysiłku przestawienia się myślowo. Jestem dopiero na początku drogi. Czeka mnie długa przeprawa, zapewne wyboista, ale w moim mniemaniu warta zachodu, bo to droga do polepszenia naszego zdrowia, samopoczucia i życia.
Ale można spróbować ograniczać ich wpływ w kupowanym przez nas jedzeniu. Na tyle na ile pozwalają możliwości - bo trzeba przeznaczyć na to trochę (!) więcej nie tylko czasu, ale i niestety nieco więcej z budżetu domowego. Chociaż czasu zdecydowanie więcej. Bowiem czasu wymaga nie tylko zebranie wiedzy na temat zasad zdrowego żywienia, rozszyfrowania wszystkich mało zrozumiałych i zawiłych symboli i nazw (ukrytych przez "sprytnych" producentów, aby zdezorientować konsumenta), nauczeniu się, które produkty (po żmudnym studiowaniu etykiet i porównywaniu cen w różnych sklepach) można śmiało wkładać do koszyka, a które omijać szerokim łukiem. Czasu wymaga również samo zgromadzenie produktów - wyprawa na rynek czy do sklepów niekoniecznie tych najbliżej domu. A potem nauczenie się przyrządzania zdrowych produktów, nie tylko dań, ale tych wszystkich drobiazgów, z których składa się nasze codzienne jedzenie, jak: własnych przypraw i "bulionówek" z ususzonych przez siebie ziół, własnych batoników i słodkości (by dzieciom zdrowe żywienie nie kojarzyło się tylko z ograniczeniami), własnych wędlin, jogurtów, lodów, chleba... Dlatego nie da się przejść na zdrowsze żywienie z dnia na dzień. To proces wymagający przede wszystkim wysiłku przestawienia się myślowo. Jestem dopiero na początku drogi. Czeka mnie długa przeprawa, zapewne wyboista, ale w moim mniemaniu warta zachodu, bo to droga do polepszenia naszego zdrowia, samopoczucia i życia.
Pierwszą inwestycją na tej drodze był zakup urządzenia do robienia domowych jogurtów i lodów - bez barwników, aromatów i innych "cudownych" dodatków. Dzieciaki wsuwają jogurty aż im się uszy trzęsą, a oszalały oczywiście na punkcie lodów i najchętniej jadłyby je codziennie. :)) Co tu dużo mówić, są przepyszne!
Tu lody jagodowe i truskawkowe |
Jogurt truskawkowy |
A to moje dzisiejsze śniadanko, w doborowym towarzystwie ;)) |
Efektami moich dalszych poczynań w tym temacie będę się z Wami dzielić, może kogoś to zainteresuje. Ja w każdym razie zaczynam, wraz z rodziną. Co niestety nie jest wcale takie proste, szczególnie jeśli chodzi o dzieci. Ostatnio zrobiłam kotleciki z ryżu, amarantusa i czerwonej soczewicy. Wyszły pyszne i wszystkim smakowały... oprócz jednej krnąbrnej osóbki, która to z nosem na kwintę oświadczyła, że jeść ich nie będzie, bo jej nie smakują. I tu się nieco zdenerwowałam i pełnym oburzenia głosem powiedziałam do męża:
- Ja wiedziałam, że JEJ się nie da tak łatwo na zdrowe jedzenie przerobić!
Na co delikwentka splótłszy ręce na piersi z całą obrażoną stanowczością odrzekła:
- Mnie na pewno na nic nie przerobicie!
No i masz babo placek! :))) Ale kto powiedział, że będzie lekko?
Pozdrawiam serdecznie
piękna, zdrowa i szczęśliwa
Ewa
piękna, zdrowa i szczęśliwa
Ewa
Gratuluję efektów! Muszę się cofnąć w postach i poczytać, sama bardzo chętnie bym sobie zrobiła takie oczyszczanie tylko mam jeden problem. Otóż mam taki organizm, że muszę ciągle coś jeść, ale owoce, warzywa, jogurty dosłownie przeze mnie przepływają co powoduje, że za chwileczkę czuję głód i nawet mdłości. Badałam się, jestem zdrowa, nie jestem otyła, większość osób nawet twierdzi, że jestem szczuplutka, ale jak nie zjem to mi po prostu niedobrze. Ale poczytam i zobaczę czy się nadaję ;) Co do zmiany i zdrowszego jedzenia, popieram, też bym chciała, ale u mnie nadal jeszcze nie jest to możliwe, bo mama gotuje w tygodniu i absolutnie nie słucha mnie w żadnej kwestii. Zastanawiam się tylko jak to z tym jedzeniem dzieci poza domem, bo starsza córka je w szkole, a młodsza mam nadzieję niedługo będzie jeść w przedszkolu, a wydaje mi się, że tam się raczej na chemię nie zwraca uwagi ... Ha, a ten "Buntownik" to wiem o czym piszesz, trzymam kciuki ;) Piękna ta skrzyneczka! Marzę o takiej. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńNa tej diecie mozesz jesc ile wlezie, tyle że tylko warzywa oraz jabłka i grejfruty. Ja też lubię jeść i bałam się tej diety, ale okazało się, że niepotrzebnie.
UsuńNo tak, gdy Mama się nie słucha, to mamy kłopot! ;))
Dzieci jedzą normalnie w szkole i w przedszkolu i nie zamierzam tego zmieniać. Ciepły posiłek w ciągu dnia w szkole jest ważny. Zresztą jedzą też u innych, tak jak i my - u rodziny, czy znajomych. Nie ma co popadać w obłęd i zaglądać każdemu w garnki, z czego obiad dla nas ugotowali. ;) Za to w domu dostają "zdrowe" dania.
Obawiam się, że to urodzony "buntownik z wyboru". ;))
Buziaki
Pilnie podczytuję, temat mnie bardzo interesuje, próbuję całą rodzinę przestawić na zdrowsze jedzenie, dodatkowe porady będą mile widziane :))). Chciałabym dowiedzieć się coś więcej o tej cudownej maszynce do jogurtów i lodów, nie wiedziałam, że coś takiego istnieje...
OdpowiedzUsuńMuszę do Ciebie zaraz zajrzeć, bo bardzo mało mnie teraz u innych, a stęskniłam sie za Tobą. ;))
UsuńTo cieszę się, że jest chętna na moje prozdrowotne odkrycia. ;) W takim razie będę pisać.
Co do maszynki, to wybór jest nawet duży - są takie tylko do jogurtów lub tylko do lodów, ale ja zdecydowałam się na "zestaw 2w1" i nie żałuję wyboru. ;) Lody robi się błyskawicznie - pół godziny i gotowe. Jogurt zostawia się na całą noc. Minimum wysilku - maksimum zadowolenia! :))
Buziaki
Szukam w sieci "zestawu 2w1" i nie mogę znaleźć. Albo do lodów, albo tylko do jogurtu. Czy możesz powiedzieć jakiej firmy kupiłaś tak przydatny zestaw?
OdpowiedzUsuńTo Ariette kupione przez internet, bo taniej. Na dodatek w promocji i z wysyłką gratis. Poszukaj może jeszcze promocja jest aktualna, bo kupowałam niecałe 2 tygodnie temu.
UsuńPozdrawiam
Dziekuję :)
UsuńEch, zazdroszczę. Ja samymi ważywami kompletnie nie jestem się w stanie najeść. No chyba, że jadłabym kilogramami ;). Też jestem ciekawa, jakiej dokładnie firmy jest Twoja maszynka. Kiedyś próbowałam sama robić jogurty, ale wychodzily kompletnie plynne. No i już od roku staram się dużo rzeczy robić sama, zamiast kupować, ale nie smakują mi tak, jak chemiczne gotowce. Chyba jestem dzieckiem glutaminianu sodu i syropu glukozowo - fruktozowego ;). Oczywiście ograniczam się bardzo w tym względzie, ale cały czas za tymi polepszaczami smaku tęsknię :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie, z nadzieją, że nie będziesz już znikać na tak długo :)
Ola
Na dole wyskoczyła mi odpowiedź dla Ciebie. ;)
UsuńAleż pyszności u Ciebie! Narobiłaś mi ochoty na ten jogurt truskawkowy :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)
Mniam! :)
UsuńGratuluję wytrwałości i wyników, nawet mimo tego,ze Twierdzisz ,iż dieta niemęcząca i tak jestem pod wrażeniem :) Jak przeczytałam o Twoim zmęczeniu permanentnym to jakbym osobie czytała , co ja bym dała żeby nie czuć tego wymemłania od rana do wieczora ... Niby działam , niby ciągle coś robię ,nawet czasami więcej niż przeciętna , a jednak cały czas na ostatnich nogach... Muszę poważnie pomyśleć nad tą dietą :) .
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na kolejne relacje :)
Pozdrawiam Ewa
O, o, o - To odczucie wykręcenia przez maszynkę, wmęczenia, przemeczenia, już nie wiem, jak to nazwać... Ja też od świtu do nocy na nogach, roboty mam zawsze po pachy, zawsze coś wynajdę, nie ucinam sobie drzemek w ciągu dnia, ale to zmęczenie było innego rodzaju, doprowadzało do łez. Skoro u Ciebie też tak jest, to może jej spróbujesz, np. przez 3 tygodnie?
UsuńBuziaki
Hmm...
OdpowiedzUsuńDobre zmiany:)U mnie już od jakiegoś czasu:)juz nikogo nie dziwi moje czytanie etykiet.Jogurt i chleb domowy o niebo lepiej smakuje
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ewciu słonecznie:)
To studiowanie doprowadza mnie do szału! Jak mi się czas robienia zakupów wydłużył! :)) A ja niecierpię zakupów. ;( Oj tak, chlebek u nas też tylko domowy - nawet nie ma porównania.
UsuńBuziaczki i pisz częsciej! ;))
Ale ja też tak sądziłam. Nakupowałam warzyw, jakbym miała sklep otworzyć. :)) Pierwszego dnia na obiad ugotowałam 4 wielkie buraki i zjadłam ledwo połowę! To naprawdę jest złudne wrażenie, że się człowiek nie naje samym "zielonym".
OdpowiedzUsuńFirma Ariette, a na litr mleka trzeba dać kubeczek (czyli 200-250 ml) jogurty naturalnego (a nie jak mówi ulotka 125), najlepiej z jak największą liczbą bakterii. ;)) Gdy jest napisane tylko: kultury bakterii, to nie kupuj, muszą być wyszczególnione szczepy z imienia i nazwiska - wtedy wiesz co jesz. ;) Ja namierzyłam w Lidlu firmy Pilos, który ma aż 6 szczepów! Później dodajesz już swój, z odlanego zrobionego przez Ciebię jogurtu. No chyba, że wszystko zjesz. :)) Możesz dodać też małą łyżeczkę mleka w proszku, wtedy wychodzi bardziej gęsty. Jak chcesz, możesz również posłodzić łyżeczką cukru pudru (ja dodaję stewię). Wychodzi wtedy aksamitny, w smaku jak Fantazja.
No właśnie, to jest problem dzisiejszego jedzenia - właściwie wszystko smakuje podobnie, dzięki tym polepszaczom... i uzależnia smakowo. Ale coś się na to napewno zaradzi.
Dziękuję Ci ciepło za komentarz i postaram się poprawić. :))
Buziaki
Cholipcia, coś mi się knoci z komentarzami! To maila być odpowiedź dla KEROWYN
UsuńBrawo Ewo, tak trzymaj:) Ja pomału też przechodzę na zdrowsze jedzenie, które robię sama, i tak wymienić mogę: chleb, jogurt ( robię go w słoiku), kompoty (zamiast kartonowych soków), granola.
OdpowiedzUsuńA etykiety czytam nie tylko na produktach spożywczych, bo i na kosmetykach. W nich też jest pełno chemii niestety. Pozdrawiam ciepło i czekam na kolejne posty w tym temacie:) J.
Właśnie, pomału i stopniowo - tu jest chyba klucz do sukcesu. ;)
UsuńOj, tak, maszs rację w kosmetykach jest jej też pełno.
Dziękuję za komentarz i też ciepełko odsyłam :)
Chyba wszyscy na wiosne szalejemy z tym zdrowym jedzeniem:)) Jestem na tak,sama stosuje,pozdrawiam;))
OdpowiedzUsuńWiosna to dobry początek dla zmian! ;)
UsuńPa