czwartek, 21 lutego 2013

Jestem, choć mnie nie ma

Jeśli czytacie ten post, to znaczy, że wszystko poszło jak trzeba i post opublikował się pod moją nieobecność. Wy czytacie, a ja wędruję po górach. Mam taką nadzieję, bo najmłodsza pociecha pojechała z katarem i kaszlem, i albo tam go zgubi, albo my będziemy zgubieni! Dlatego mąż, jako domowy zielarz i piewca "alternatywnych", czyli naturalnych metod leczenia, przygotował na wyjazd wyciągi i napary, a ja wzięłam w słoiczek z moją nieśmiertelną miksturkę. :) Zobaczymy kto kogo pokona! Trzymajcie kciuki, bo inaczej urlop się nie uda.

Ale żebyście się nie nudziły, gdy mnie nie ma, przygotowałam dla Was proste i smaczne zadanie: zrobić nalewkę pomarańczową. :) Teraz pomarańcze są najsłodsze, dlatego to dobry czas na taką właśnie naleweczkę. Skoro sama zdążyłam jeszcze szybko przed wyjazdem ją nastawić, to i Wy dacie radę. ;)

Nalewka pomarańczowa

6 słodkich pomarańczy (z pępkiem), porządnie sparzyć i wyszorować szczoteczką. Skórki obrać i usunąć albedo (czyli białą "podszewkę") za pomocą łyżki (tak najłatwiej) i wrzucić pokrojone do słoja. Wycisnąć sok z 1 pomarańczy oraz można dodać kilka goździków, ale ja nie miałam. Wlać nie cały 1 l syropu zrobionego z wody i cukru (jak pomarańcze są naprawdę słodkie, to cukru dać niewiele), oraz 1 l spirytusu. Zamknąć i odstawić na 2 tygodnie. Po tym czasie przefiltrować, przelać do butelki i zakorkować. Degustować można już po kilku dniach. ;)


Po drugie, już dawno nie było nic na temat postów literackich. Nie znaczy to, że od listopada nic nie przeczytałam. Co prawda, z wiadomych Wam przyczyn, druga połowa grudnia i pierwsza stycznia wypadły mi zupełnie z czytania, ale 8 pozycji czeka już na recenzje, a ja nie mogę usiąść i w spokoju napisać, bo ciągle coś innego mam do roboty. A to też niestety wymaga chwili namysłu. Niedługo nazbiera mi się tyle, że po prostu nie dam rady.
Tak, jak pisałam wcześniej, polecać Wam będę te lektury, które moim zdaniem warto przeczytać, bo coś po przeczytaniu zostawiają - czegoś uczą, bawią, zachwycają, relaksują, lub są po prostu świetnie i ciekawie napisane. W recenzję dwóch książek tej samej autorki nie będę się wgłębiać, tylko króciutko zasygnalizuję.

Magdalena Witkowska niewątpliwie ma lekkie pióro i łatwość pisania, ale nie jest to literatura z najwyższej półki. Przeczytałam kiedyś w jakieś gazecie opinię autorki na temat pisarstwa - uważa ona, że skoro każdy na codzień ma mnóstwo różnych problemów, dlatego książki nie powinny przygnębiać czytelnika, lecz odprężyć i poprawić humor. Nie jestem pewna jaki poziom wrażliwości i rozwoju osiągnęłoby społeczeństwo, gdyby czytało tylko książki lekkie, łatwe i przyjemne, ale nie twierdzę, że takie nie są potrzebne. Jeżeli ktoś chce się jedynie zrelaksować to "Milaczek" jest taką właśnie pozycją na jeden kęs. To niewielka książeczka napisana z humorem, trochę w stylu Chmielewskiej (choć to nie kryminał), trochę w stylu "Bridget Jones". Bardzo pogodna i baaaardzo lekka, ot taka na chwilę odprężenia.

Druga książka tej autorki to "Opowieść niewiernej" poruszająca problem wielu współczesnych małżeństw - samotność we dwoje. Mąż egoista, myślący głównie o sobie i swojej pracy, podejmujący autorytarne decyzje za dwoje uważając je dla obojga najlepsze. Dodatkowo budujący dom na drugim końcu Polski, więc nieobecny ciałem i duchem oraz zmęczony. Ona, z miłości godząca się na taki układ, z czasem z poczuciem odrzucenia i niespełnienia, coraz bardziej zagubiona w życiu i nieudanym małżeństwie. Temat ciekawy, na czasie i istotny, lecz moim zdaniem potraktowany przez autorkę trochę powierzchownie. Rysy charakterologiczne zbyt jednoznaczne, a sama zdrada, do której dochodzi z jej strony, nieuzasadniona psychologicznie. Mimo to książkę dobrze się czyta. Choć uważam, że gdyby autorka w problem wniknęła głębiej, książa mogłaby być naprawdę ważną pozycją w polskiej literaturze współczesnej.

Dwie już mi odpadły, jedną dziś polecę i zostanie tylko 5. ;) Mam dziś dla Was propozycję, którą przeczytałam całkiem niedawno. Wychodzi na to, że rozpocznę recenzje od ostatnio przeczytanych i zacznę się cofać. :))

 Tytuł tej książki wydał mi się na tyle dziwaczny, że nie zachęcił mnie wcale do czytania - pewnie książka jest równie dziwaczna jak ten tytuł, pomyślałam. Opis: "brawurowa powieść, która zachwyciła 1,5 miliona czytelników" też nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, bo ostrożnie podchodzę do tego, co zachwyca miliony i co znajduje się na listach bestsellerów. Jednakże książka Jonasa Jonassona "Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" okazała się wyśmienitą, mistrzowską lekturą. Owszem, książka jest nieco dziwaczna, a to za sprawą absurdalnie nieprawdopodobnej wręcz fabuły i humoru miejscami czarnego, miejscami jak z Monty Pythona. Mnie to akurat odpowiada. ;) Napisana jest świetnym językiem, z wartką akcją, kreśloną z przymrużeniem oka. Zabawne losy stuleniego głównego bohatera, mającego niemały (jak się okazuje!) wpływ na losy całego świata, przypomina nieco naszego Franka Dolasa z "Jak rozpętałem II wojnę światową". Główny bohater, prosty Allan Karlsson, miał zdolność znajdowania się (zupełnie przez przypadek) w centrum ważnych wydarzeń i przez to wpływał na bieg historii. W końcu pił z prezydentem Trumanem i generałem Franco, śpiewał ze Stalinem i tulił na kolanach małego Kim Dzong Ila.
Akcja zaczyna się od ucieczki jubilata przez tytułowe okno Domu Starców, w samych kapciach, na chwilę przed wielkim przyjęciem organizowanym z okazji jego setnych urodzin. Na dodatek na dworcu kradnie walizkę, która okazuje się własnością organizacji przestępczej. Na kolejnych stronach mamy już konsekwencje ucieczki i kradzieży przeplatane opisem jego wcześniejszego barwnego stuletniego życia. Czyta się jednym tchem i z uśmiechem. Polecam.

Po trzecie, na zakończenie pokażę Wam dwie ręczne robótki. :) Pudełeczko na kolczyki, które zrobiłam sobie przygotowując Candy. Jeszcze w fazie przejściowej, jak to u mnie zwykle bywa. ;) Mam zamiar wyścielić dół, aby kolczyki "na śrubkę" miały miękkie lądowanie (bo te wiszące nie mają na co narzekać). ;) Ozdobione adekwatnym do pomieszczenia napisem. ;) Oczywiście, gdy pudełko było już nawoskowane stwierdziłam, że naniosę napis - mądrala ze mnie! Do tej pory napisy nanosiłam na powierzchnie malowane, a nie woskowane, więc miałam mały kłopot. Na szczęście zwróciłam się o pomoc do najbardziej kompetentnej osoby w tej materii. Agatko, jestem Ci wdzięczna za radę! :)) Musiałam sobie trochę extra poszlifować - taka robota głupiego, ale się udało.
 Na razie tak się prezentuje na łazienkowej półce:


Listownik z kolei zrobiłam w styczniu na urodziny mojej dobrej koleżanki. Chciałam, aby był lekko "starawy" i w ciemnym brązie, aby pasował do stylowego sekretarzyka oraz foteli i kanapy. Starałam się, aby ornament kwiatowy był jak najbardziej zbliżony do motywu na poduchach. ;) Technikę zastosowałam mieszaną - bejca i farby akrylowe oraz złocenia, których nie widać na zdjęciu. Relief oczywiście wypukły z pasty strukturalnej. Mam nadzieję, że się podobał i że się przyda na ważne notatki.


Na tym kończę dzisiejsze paplanie o tym i o owym. ;)
Do miłego po powrocie
Ewa

27 komentarzy:

  1. Udanego urlopu zyczę !
    Naleweczkę musze spróbować, a raczej powiem tacie, on to lubi takie rzeczy robić :D
    Kasetka i listownik - super !
    Buźka !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje pięknie, urlop się udał! :)
      Naleweczka jest delikatna w smaku - taka kobieca.
      To miło, że się podoba.
      Pa

      Usuń
  2. Piękny listownik i kasetka... marzenie:)
    Życzę udanego urlopu i szybkiego pokonania choroby!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubie czytać Twoje posty :)
    Mam nadzieję, że wypoczynek się uda i córcia wróci zdrowa. Czasami takie hartowanie jest lepsze niż trzymanie pod tzw. kloszem.
    Co do książek, to jakiś tydzień temu skończyłam, popularną ostatnią, trylogię E.L.James ".... Greya" Ponieważ naczytałam sie tyle różnych opini, postanowiłam sama ją ocenić. Także lubie czytadła lekkie - moim zdaniem ono do takich należy. Czytałaś?
    Listownik i pudełko na biżuterię śliczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, nawet nie wiesz, jak ja bardzo lubię czytać takie komentarze! :))
      Hartowanie było "na ostro", czyli codziennie mokre nogi aż po łydki! Ale Maluchy trzymały się dzielnie.
      Nie, nie czytałam. Mam tak długą stertę książek do przeczytania, że do końca roku nie dam rady! :))
      Fajnie, że się podobają.
      Pa

      Usuń
  4. Wypoczywaj kochana, baw się dobrze, choróbskom mówimy NIE!!!
    Listownik cudo!!!!

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Stawiam na 1 i 3:)
    No proszę znowu coś wyczarowałaś:)U mnie kolczyki szt 2 leżą gdzieś w pudełku,szukanie zaczyna się gdy mam specjalne wyjście:)czyli raz,może dwa razy w roku:)
    Miłego urlopu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 - niewiele wnosi, ale odpręża; 3 - naprawdę świetnie się czyta.
      Czary mary ciągle uskuteczniam, raz lepiej, raz gorzej, raz szybciej, raz wolniej. :)))
      Z tymi kolczykami rozbawiłaś mnie. ;) Ja też (jak widać) oszałamiającej kolekcji nie mam, ale im bliżej wiosny i lata, tym chętniej po nie sięgam!
      Dzięki, buziaki

      Usuń
  6. Urlop wiem, że jest udany więc teraz życze szczęśliwego powrotu do domu i rzeczywistości :). Natomiast listownik jest piękny choć ja nazwałam go fakturownikiem :). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powrót do domu był bolesny - nikt nie podsuwa mi jedzonka pod nos i bezszelestnie nie usuwa zabrudzonych naczyń. Ech!
      Chyba najlepsza nazwa to papierownik ;) - na różne papiery.
      Pa

      Usuń
  7. Pracowite te Twoje ferie ;).
    p.s. Ty w górach, a ja nad morzem - zamiana miejsc? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajna a skrzyneczka na biżuterię . Podobają mi się tekie napisy w starym stylu.

    OdpowiedzUsuń
  9. widze że nie tylko mnie męczy choróbsko dużo zdrówka życze córce och ja tez wole medycyne naturalna tylko nigdy nie umiem zrobić soku z lipy :D .... cudności tworzysz i zostaje na dłużej pozdrawiam ciepluteńko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choroby - zupełnie zbyteczne elementy życia. ;)
      Soku nie robiłam, ale kwiat lipy gotuję na małym ogniu dosyć długo (ok, 2 godz.) i razem z innymi naparami podaję dzieciom z miodkiem. ;)
      Dziękuję za miłe słowa i odwiedziny - rozgość się, będzie mi miło.
      Pozdrawiam

      Usuń
  10. Naleweczkę zaraz nastawiam :) To pudełko na kolczyki jest obłędne! Brakowało mi sensownego pomysłu na okiełznanie mojego kolczykowego bałaganu. Sama idea świetna, a wykonanie - super!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naleweczka w sam raz na babskie pogaduchy. ;)
      Ja też mniałam już dość tych prowizorycznych pudełeczek i w końcu zdecydowałam się coś wymyślić. Cieszę się, że się podoba.
      Pozdrawiam

      Usuń
  11. Ewo,znowu wyczarowałaś cudeńka.Te pudełka...Mam sporo kolczyków i to jest problem gdzie je trzymać by w szybko wyjąć odpowiednią parę.Takie pudełko to świetny pomysł!Jesteś kopalnią ciekawych pomysłów:)
    A naleweczka ma taki"smaczny" kolorek,że pobudziła moją wyobraźnię i na pewno ją zrobię.
    Ściskam.Olka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba się wybiorę na tę herbatkę i zerknę na kolory we wnętrzu - będę już wiedziała jakie pudełeczko będzie pasować. :)
      To taka babska naleweczka.
      Całusy

      Usuń
  12. Ależ z Ciebie czarodziejka, najpierw smaki, a później jeszcze takie cuda, super!! Pozdrawiam cieplutko!!

    OdpowiedzUsuń
  13. I smacznie i twórczo. Oj, dzieje się, dzieje :-)
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twoje odwiedziny

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...