Dzisiejszy post będzie taki trochę inny. Posmęcę Wam dzisiaj, chociaż raz. Zrobiło mi się bardzo przykro. A dlaczego? ... Bo usłyszałam zarzut, że blog to ściema, że muszę mieć sporo wolnego czasu skoro jeszcze znajduję go na pisanie bloga, że pokazuję piękne kwiatki, a w kuchni mam bałagan...
Nigdy nie twierdziłam, że jestem pedantką. Wręcz przeciwnie, przyznałam się do tego (w pierwszym poście i gdy pisałam o sobie), że nie przechadzam się pod rękę z Panem Porządkiem po domu. Gdy zajmuję się przez jakiś czas jedną rzeczą, inne muszą poczekać. Gdy mam cały balkon umorusany ziemią, łupinkami od cebulek i starymi badylami, w kuchni mam bałagan. Gdy szlifuję w garażu meble, Mont Blanc przy mojej stercie prania do prasowania do zaledwie pagórek. Gdy maluję, szyję, czy ozdabiam zabawki, buty, i inne rzeczy leżą jak chcą. Tak to już jest i nie zamierzam udawać, że w domu mam perfekcyjnie. Bo nie mam.
Choć mąż mój marynarzem nie jest, często go w domu nie ma, a nawet jak jest na miejscu, to długo pracuje, więc od lat prowadzę właściwie życie samotnej kobiety. Przyzwyczaiłam się do tego, że ze wszystkim muszę sobie radę dać sama. I daję, choć łatwo nie było i nadal nie jest. Nie skarżę się, ale też nie udaję, że jestem idealna.
Nikt za mnie dzieci nie odwiezie ani nie przywiezie ze szkoły i przedszkola. Na zajęcia popołudniowe też sama z nimi jeżdżę. Judo, angielski, pianino - wszak troje dzieci mam. W sobotę basen, w niedzielę zespół i scholka w kościele. Przez 7 dni w tygodniu mam obowiązki. Najstarszy jeszcze chodzi popołudniami do szkoły muzycznej i kończy bardzo późno (w czwartki np. o 20.00). Sam przecież do niej nie dojedzie, ani do domu nie wróci. W takie dni muszę prosić o pomoc mamę lub przyjaciółkę, aby Maluchów nie ciągać ze sobą o tak późnej porze. Same też do domu nie przyjdą zakupy. Nie mam sprzątaczki, ani kucharki. Nikt inny z dziećmi lekcji nie zrobi, na pianinie nie poćwiczy, do skrzypiec nie zagoni, z psem nie wyjdzie, kuwety nie sprzątnie. Wywiadówki to też moja specjalność...
Choć mąż mój marynarzem nie jest, często go w domu nie ma, a nawet jak jest na miejscu, to długo pracuje, więc od lat prowadzę właściwie życie samotnej kobiety. Przyzwyczaiłam się do tego, że ze wszystkim muszę sobie radę dać sama. I daję, choć łatwo nie było i nadal nie jest. Nie skarżę się, ale też nie udaję, że jestem idealna.
Nikt za mnie dzieci nie odwiezie ani nie przywiezie ze szkoły i przedszkola. Na zajęcia popołudniowe też sama z nimi jeżdżę. Judo, angielski, pianino - wszak troje dzieci mam. W sobotę basen, w niedzielę zespół i scholka w kościele. Przez 7 dni w tygodniu mam obowiązki. Najstarszy jeszcze chodzi popołudniami do szkoły muzycznej i kończy bardzo późno (w czwartki np. o 20.00). Sam przecież do niej nie dojedzie, ani do domu nie wróci. W takie dni muszę prosić o pomoc mamę lub przyjaciółkę, aby Maluchów nie ciągać ze sobą o tak późnej porze. Same też do domu nie przyjdą zakupy. Nie mam sprzątaczki, ani kucharki. Nikt inny z dziećmi lekcji nie zrobi, na pianinie nie poćwiczy, do skrzypiec nie zagoni, z psem nie wyjdzie, kuwety nie sprzątnie. Wywiadówki to też moja specjalność...
Próbuję znaleźć czas, gdzieś między obowiązkami, na piłowanie, szlifowanie, malowanie, szycie, a teraz jeszcze na bloga... Oczywiście kosztem innych prac domowych, bo wolnego czasu nie mam. Inaczej się po prostu nie da. Ale czy to znaczy, że mam z tego zrezygnować i cały swój czas poświęcić wyłącznie na pranie, sprzątanie, gotowanie?! Przerażonych tylko uspokoję, że brudem jeszcze nie zarastamy. :))
Czasu mam naprawdę bardzo niewiele. Właściwie żyję od dawna ścigając się z czasem i to sprintem. Jestem wiecznie zaganiana, zakręcona, spóźniona, ciągle o czymś zapominam... Ale nie umiem po prostu leżeć i pachnieć. Jestem obarczona genem wiecznego ruchu. Muszę działać. I nieraz jestem tak zmęczona, że stwierdzam, że do jutra nie przeżyję. Ale jakoś, jak widzicie, żyję nadal, choć często czuję się jak ten kot na pustyni, który biegając po niej jak oparzony - tu pokopie, tam podrapie... siada zrezygnowany przyglądając się dookoła bezmiarowi piachu i mówi: nie ogarniam tej kuwety! Ja też baaardzo często nie ogarniam! Ale bardzo się staram.
Pozdrawiam
Ewa
Pozdrawiam
Ewa
nie przejmuj się tak bardzo, blog to taka odskocznia, trochę hobby, nieco pamiętnik i klaser z uporządkowanymi zdjęciami, jeden woli telewizję inny grę a jeszcze inny prowadzenie bloga, to że masz na niego czas to kwestia organizacji lepszej lub gorszej ale Twojej :), ja perfekcyjną panią domu nigdy nie byłam (ale zaczynam się nieco starać, bo jestem mistrzynią baroku w domu, do tego stopnia, że przez tydzień szukałam żelazka, które wsadziłam do kufra jak ktoś zadzwonił, więc pranie które już się sporo wyczekało urosło może nie do wielkości Mont Blanc, bo akurat ten szczyt było dane mi zobaczyć, ale niewiele mniej ;)
OdpowiedzUsuńsą rzeczy ważne i ważniejsze, a i chwilkę na przyjemność też trzeba umieć znaleźć ;)
trzymaj się ciepło :)
Ludzie to jednak mają dziwne problemy. Co kogo obchodzi Twój bałagan w kuchni i to, czy masz czas na prowadzenie bloga czy nie... Z resztą blogowi wcale nie trzeba poświęcać połowy dnia, a jakaś odskocznia od obowiązków musi być. Oczywiście, można latać po domu całymi dniami ze ścierką i każdą najmniejszą plamkę likwidować, jak tylko się pojawi, ale po co?
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cie szczerze , że znajdujesz czas na tworzenie tak pięknych rzeczy , robienie zdjęć przy trójce dzieciaczków i jeszcze te domowe obowiązki którym musisz sprostać no i że masz ochotę się tym dzielić , inspirować .
OdpowiedzUsuńJa na 100% nie dałabym rady albo bym zarosła brudem .
Nie przejmuj się opiniami innych , rób to co lubisz i jak lubisz , czyli bądź sobą .
Pozdrawiam serdecznie
Oj tam oj tam gadanie.Mam identycznie jak Ty niby czasu dużo a ledwo starcza na wszystko.Jak zajmę jednym to reszta krzyczy nie zapomniałaś o mnie wrrr
OdpowiedzUsuńoj Ewa, Ewa przecież miałaś się już ludzkim gadaniem nie przejmować!!! A w najnowszym poście obiecałaś pokazać czerwone jabłka od mojego tatusia z działeczki a nie takie narzekania!!!
OdpowiedzUsuńUcieszyłam się,ze znów coś nowego,a tu takie brzydkie wieści...:(
OdpowiedzUsuńEwo!Niestety,nie mamy wpływu na ludzkie gadanie.Niech gadają co chcą.Ty rób swoje.
Może przynudzam,bo się powtarzam,ale dla mnie jesteś Wielka,że ogarniasz to wszystko sama(świetnie -moim zdaniem).
Podziwiam Cię,że potrafisz nie zaniedbując dzieci znaleźć ciut czasu dla siebie,
a i nam przy tym(czytelnikom)sprawiasz wielką frajdę.
Głowa do góry,pierś do przodu,parę oddechów,pomyśl o czymś miłym i wymyśl znów coś ciekawego dla nas:))
Ściskam i pozdrawiam ciepło.Olka
Nie przejmuj się takim gadaniem, życie nie polega tylko na sprzątaniu i gotowanie, jakieś swoje przyjemności też trzeba mieć i pisz dalej, bo my czekamy :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam wszystkim za słowa pocieszenia!
OdpowiedzUsuńNie jestem osobą, której zdarza się wstać lewą nogą, nie miewam humorów ani fochów, ale czasem, gdy kłopoty się spiętrzą, albo zmęczenie narośnie - pojawia się niezwykła łatwość do pogrążania się w smutku. I wtedy wystarczy, że ktoś coś powie nie tak, albo "spojrzy krzywo", a mnie ogarnia przygnębienie. Na szczęście nauczyłam się już nie trwać w tym stanie zbyt długo, wieloma rzeczami nie przejmować i robić swoje dalej.
Dziękuję Wam jeszcze raz - jak to dobrze, że zdecydowałam się założyć bloga. ;)
No właśnie,też nie jestem taką osobą,ale dziś od paru godzin jestem w podłym nastroju,bo ktoś,coś...Choć wiem,że nie warto i nie można...to jednak mi smutno i przykro.Zajrzałam tu do Ciebie i już mi nieco lepiej jak przeczytałam,że Tobie też:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.Olka
Od smutków nie uciekniemy, a gdy ktoś jest wrażliwy, tym bardziej. Ale warto w takich chwilach (po opadnięciu pierwszych emocji, które zawsze zaburzają nasz ogląd sytuacji) pomyśleć, czy na prawdę chcę się tym przejmować? Czy warto tracić czas na smutki z tego powodu? Mnie takie pytania bardzo pomagają i uczę się je stosować w sytuacjach kryzysowych. Dzięki nim łatwiej odróżnić co jest ważne, a co jest tylko błahostką.
UsuńPozdrawiam
EWA
Taaa... Czytam Twój wpis i rozglądam się dookoła: na blacie kuchennym syf po robieniu obiadu, w zlewie stos talerzy, w pralce od 2 godzin pranie - trzeba rozwiesić. Na podłodze: Franka zabawki, którymi się bawił oraz wszelakie buty, które rozrzucił. Na stole farby, piony, pędzle... No...To poczytam jeszcze jakieś blogi, bo dziś na swoim już wpisu dokonałam. Mam dużo czasu ;)
OdpowiedzUsuńOlej to, kochana!
Tak czułam, że nie jestem w tym osamotniona! ;)) Dziękuję Ci, Jagodzianko, za ten budujący komentarz! Jak to dobrze czasem poczuć, że jest nas więcej!
UsuńBuziaki
Ewa
Ewa....odpuść sobie a ludzkie gadanie puść między uszy....ludzie gadać gadali i będą gadać i zawsze znajdzie się jakiś złośliwiec....
OdpowiedzUsuńA z tym bałaganem i brakiem czasu, zmęczeniem nie jesteś jedna!
Uszy do góry Dzielna Kobieto :*
Witaj Ewus!
OdpowiedzUsuńMam "ogony" w komentowaniu o czasie odkad mi sie komorce cos poprzestawialo i nie moge zalogowac sie na blogera:( Z czytaniem jestem w miare na biezaco i juz dawno chcialam Ci napisac, abys gderaniem frustrata, dla ktorego szczytem finezji w ramach spedzania wolnego czasu sa gry komputerowe lub ogladanie tasiemcow w tv. Na 99.9% stawiam ze to tylko taka osoba mogla Ci robic wyrzuty na tym podlozu. Ewentualnie jakis zapyzialy szowinista!A tacy nie powinni miec powazania. KROPKA!