Nie było mnie ostatnio w ogóle przy komputerze, bo przepadłam we własnej stajni Augiasza. Odgruzowywanie
domu i dodatkowe zamieszanie z zalaniem uświadomiło mi smutną
prawdę: nie mieszczę się! Tak generalnie się nie mieszczę! W
niczym i z niczym. Najmniej chodzi mi o ciuchy, choć i te ostatnimi
czasy jakoś podejrzanie się kurczą, ale ja się nie mieszczę we własnym domu! Wzrostem wagi zajmę się później, teraz
priorytetowa jest kwestia domu. Taki 300-metrowy może (?) załatwiłby
sprawę, ale to nie wchodzi w grę. No kto by to sprzątał? ;)))
Niczego nowego nie dobuduję, bo wszystko co można było już
zaadaptowałam (łącznie ze strychem i kawałkiem klatki), więc jestem w kropce. Nie miałam wyjścia i musiałam
spojrzeć prawdzie w oczy: za dużo rzeczy, za słabo wykorzystana
przestrzeń. Wniosek: należy przeprowadzić rewolucję w domu (przy okazji niewinnego malowania)! ;) O tych domowych szaleństwach napiszę Wam oczywiście, ale dopiero w przyszłym tygodniu, bo ani głowy, ani czasu na to teraz nie mam.
Za to słońce, które tak łaskawie świeci nieprzerwanie już od wielu dni, nie pozwala mi zająć się tylko jedną rzeczą, a każe łapać kilka srok za ogon. Wychodzi na to, że wszystkiemu winne jest słońce i lepiej dla mnie (oraz mego otoczenia ścisłego), aby na parę dni przestało tak się uśmiechać, bo ja sama za sobą nie nadążam. W przypływie owej słonecznej pogody porwałam z domu Mamy kilka ramek na zdjęcia celem spożytkowania na nich słonecznej energii. ;) Mam słabość, obok luster i zegarów, do wszelakich ramek. I dziś chciałam Wam pokazać jak można wykorzystać potencjał starych, plastikowych, albo po prostu brzydkich ramek. Pędzelek i do dzieła.
Oto dwie sosnowe ramki, pożółkłe ze starości i mało atrakcyjne. ;)
W pierwszej ramce było zdjęcie mojej kochanej Babci, do którego Mama sama wycięła kiedyś owalne passe partout. I do niego "dorobiłam" resztę stosując typową
metodę shabby chic, czyli "na świeczkę". Najpierw (zawsze po oszlifowaniu ramki) pociemniłam ją brązową farbą akrylową. Ranty i zagłębienia pociągnęłam świecą i na to nałożyłam trzykrotnie farbę Ivory bianco. Po wyschnięciu przeszlifowałam papierem ściernym 120, aby powstały przetarcia nadające ramce sędziwy wygląd. Na koniec wtarłam pastę do złoceń (której na zdjęciu w ogóle nie widać). :(
Drugą ramkę wykonałam
metodą nabierania na pędzel kilku kolorów (jak na złość nazwa wypadła mi chwilowo z głowy) - wybrałam brąz i niebieski ze względu na kolorystykę obrazka. Nanosiłam je jednocześnie na malowaną powierzchnię, tak aby płynnie wzajemnie się przenikały. Po wyschnięciu metodą suchego pędzla musnęłam gdzieniegdzie białą farbą. Bardzo lubię tę metodę, bo nadaje szlachetności nawet najbrzydszym powierzchniom. Wybrałam też nowe piaskowe passe partout (poprzednie było żółte).
Poniższe ramki są plastikowe i były w kolorze ciemno brązowym. Wraz ze zmianą upodobań, ramki przestały pasować do wnętrza i im też się oberwało. Tym razem musiałam zastosować podkład pod farbę docelową. Powierzchnie plastikowe, metalowe oraz porowate (takie jak ceramika) powinno się najpierw zabezpieczyć specjalnym podkładem zwiększającym przyczepność farby. W tym przypadku posiłkowałam się metodą przecierki (często myloną z shabby chic). Na odcień brązu wpadający w fiolet nakładałam kremową farbę zmieszaną z opóźniaczem do farb akrylowych. Podobny efekt można osiągnąć rozcieńczając farbę lekko wodą (gdyż akryle bardzo szybko wysychają i na poprawkę nie ma czasu). Następnie nadmiar farby wycieramy (stąd nazwa) w niektórych miejscach mocniej, a w niektórych słabiej. Dodatkowo przeszlifowałam całość papierem ściernym, aby na ornamencie i brzegach "dokopać się" do pierwotnego brązu. ;) Zdjęcia wydrukowałam w sepii.
W tej dodatkowo wymieniłam kokardkę (nie przepadam za kokardkami na ramkach) ;) na znany Wam już "francuski" dekor. Teraz muszę jeszcze wyciąć owalne okienka w nowym tle i wybrać inne zdjęcia do monidła, bo poprzednie były zbyt ciepłe w odcieniu.
Ta z kolei ramka była turkusowa i oczywiście plastikowa! Została pomalowana na kremowo, a następnie na piaskowy beż i przetarta papierem ściernym, ale bez uprzedniego woskowania świecą. Jak widzicie efekt szlifowania różni się od tego na pierwszym zdjęciu. Bez świecy nie uzyskacie charakterystycznych dla shabby chic "odprysków", "złuszczeń" czy "nadgryzionych" fragmentów. W tym przypadku całość jest starta bardziej równomiernie.
Dostało się nawet super ramce z Almi Decor, która cała była w jednolitym kolorze. Ramka piękna, ale wyglądała według mnie zbyt plastikowo. Dodałam jej zatem nieco więcej trójwymiarowości za pomocą kilku odcieni brązu i ecru. :))
Kolejne ramki są właśnie na stole operacyjnym (w tym jedna znów z Almi Decor). :) Metamorfozy pokażę przy następnej okazji. Mam nadzieję, że dzisiaj po pierwsze przekonałam Was, aby nie wyrzucać starych i brzydkich z pozoru rzeczy, bo można nadać im w prosty sposób nowe piękniejsze życie. ;) A po drugie, mam nadzieję, że przybliżone tu techniki malowania okażą się dla Was pomocne i ośmielą Was do wiosennych działań! Jeżeli wyjaśnienia są niewystarczające i chciałybyście, abym zamieściła kursik jakiejś metody typu "krok po kroku", to piszcie śmiało w komentarzach.
Tymczasem godzina taka, że muszę lecieć po dzieci, aby zawieźć je na zajęcia dodatkowe.
Do miłego zaglądnięcia...
Wasza napromieniowana pierwszymi promykami, jeszcze zimowego a jakże już wiosennego, słońca... :))
Ewa