sobota, 28 września 2013

Ribe - miasto Vikingów

Opowieść o Danii celowo rozpocznę niechronologicznie (bo od drugiego dnia naszego pobytu w Danii) za to z rozmachem. ;) Na początek chciałabym Was zabrać do najstarszego miasta w Europie Północnej (które swój rozkwit przeżywało w latach 710-850), położonego w zachodniej części Jutlandii. Ribe, bo o nim mowa, jest miastem niezwykle urokliwym i pięknie zachowanym. Najstarsze domy odbudowane w 1580 r. (po ostatnim pożarze miasta) ostały się niemal w nienaruszonym stanie do dnia dzisiejszego.




Warto poświęcić czas na niespieszny spacer malowniczymi uliczkami miasta. Zabudowa całego miasta jest głównie jednopiętrowa, a stare domy mają często konstrukcję szachulcową. Ponad sto domów w centrum objętych jest ochroną zabytków i nie wolno mieszkańcom niczego zmieniać bez zezwolenia władz, dlatego aż trudno było nam uwierzyć, że nadal mieszkają w nich Duńczycy. Zaglądałam przez okna do wnętrz (mam nadzieję, że dyskretnie) :)), aby się przekonać czy to są muzea, czy tylko zwykłe domy.



Mnie osobiście urzekły pięknie zdobione drzwi - każde inne i niepowtarzalne, coś niesamowitego. Tyle różnorodnych modeli, stylów, kolorów i deseni zebranych w jednym miejscu jeszcze nie widziałam! Stare klamki, gzymsy, latarnie i inne elementy zdobnicze także tworzą niezwykły klimat tego miasta.





Ribe zachowało typowy średniowieczny układ architektoniczny - kwadratowy rynek z kościołem w środku i odchodzącymi od niego wąskimi brukowanymi uliczkami. W centrum znajduje się okazała katedra pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Jej budowa rozpoczęła się w XII wieku w miejscu pierwszego drewnianego kościoła wzniesionego ok. 860 r. To najstarszy kościół w Danii. Ciekawy był proces budowy, przebudowy i rozbudowy katedry na przestrzeni lat. Pierwszym materiałem budowlanym był sprowadzany trass mieszany z granitem. W tym czasie wybudowano romańskie sklepienia w nawach bocznych, a na ich przecięciu wzniesiono wielką kopułę. Później nastąpiła przebudowa katedry i dodano gotyckie sklepienia. W XIV w. znów ją rozbudowano dodając boczne kaplice tym razem w stylu gotyckim i używając już cegły.

Katedra posiada wielkie, masywne drzwi z wszystkich czterech stron. Drzwi są piękne z niezwykłymi klamkami, kołatkami i zdobieniami.



Efektem zmagań kolejnych budowniczych są między innymi trzy wieże, z których każda jest inna. Pierwsza, największa to wieża obronna wzniesiona na planie kwadratu. Po tym jak w 1594 roku odpadł jej hełm z iglicą wybudowano balustradę i służy dziś jako punkt widokowy. Drugą jest romańska wieża Mariacka, a trzecią, najmniejszą, sygnaturka na przecięciu naw.

Po drodze na szczyt (bo oczywiście trzeba zaliczyć ów punkt widokowy i wdrapać się na jedną z wież), zaraz na początku wspinaczki, warto wejść do nawy, w której można posłuchać i przyjrzeć się historii budowy katedry. Na podświetlanej makiecie są pokazane kolejne etapy jej rozbudowy od początku XII wieku aż do współczesności.

Wyżej można podziwiać dzwon katedralny

Ale żeby dotrzeć na sam szczyt wieży trzeba pokonać aż 248 wąskich schodków!

Warto jednak ten wysiłek podjąć i odpocząć sobie na szczycie delektując się piękną panoramą.
Jak widać podziwiać można nie tylko panoramę miasta ;)
Na wnętrze katedry warto zarezerwować trochę czasu.

Prezbiterium ozdobione jest siedmioma dużymi mozaikami przedstawiającymi motywy biblijne, do stworzenia których użyto 3 milionów maleńkich kamieni! Dekoracyjne są także witrażowe okna oraz kontrowersyjne freski pokrywające apsydę. Stworzył je w latach osiemdziesiątych duński artysta Carl-Hennig Pedersen, który niewątpliwie wytyczył nowe granice w sztuce dekorowania kościołów. ;) Jedni uważają jego dzieło za jedno z największych w jego dorobku, inni są zdania, że jego ikonografia poszła zbyt daleko. 
Mnie osobiście, mówiąc delikatnie, freski wyżej wspomnianego artysty nie zachwyciły, choć bardzo się starałam, aby stało się inaczej. :)) A Was?
Uważam, że Ribe jest obowiązkowym przystankiem dla odwiedzających Półwysep Jutlandzki. W każdym razie ja gorąco je polecam, bo jest czym się tam zachwycić. Tym bardziej, że 3 km od niego znajduje się wioska Wikingów, do której zabiorę Was następnym razem.

O Matko, czy ktoś dotrwał do końca? Strasznie długi post - chyba najdłuższy w mojej karierze! ;) Ale nie umiałam go skrócić. Następnym razem postaram się takich tasiemców nie produkować.

Ewa

wtorek, 24 września 2013

Na dobry początek jesieni: niech nam nic nie opada! ;)

Nie martwcie się, nie będzie dziś nic na temat opadania biustów tudzież wiotczenia innych części damskiego ciała wraz z nadejściem jesieni. ;)) Chodzi mi o spadek formy psychicznej, który daje o sobie znać właśnie jesienną porą. A jesień już jest i przed nami coraz krótsze dni, więcej deszczu niż słońca, chłód bardziej dotkliwszy. Ale także najpiękniejsze kolory drzew, bogactwo warzyw, wypady na grzybobranie, zabawy w kasztanowe ludki, siedzenie przed kominkiem z gorącą herbatą, spotkania z przyjaciółmi (niepotrzebne skreślić). ;) I wiele innych zajęć, które można robić w długie jesienne wieczory. Jesień nie jest taka zła. Tylko od nas zależy jak popatrzymy na te zacinające deszcze i siekające wiatry. Tylko od nas zależy czy wstając rano zaczniemy utyskiwać na kolejny deszczowy dzień, myśląc jak to przyjemnie byłoby jeszcze poleżeć w łóżeczku, gdy tak pięknie deszcz kołysze do snu. Czy jednak stwierdzimy, że skoro trzeba wstawać, to można to przecież zrobić w rytm deszczowej piosenki, która znów dla nas gra. Na wszystko da się spojrzeć z drugiej strony. :)

Wiadomo, że w życiu są przypływy i odpływy (i to nie zawsze powodowane wpływem księżyca). A jesienna aura do optymistycznych nie należy. Ale mimo złej jesiennej sławy, chciałabym zaapelować zarówno do Was, jak i do siebie, abyśmy się tej jesieni nie dały skusić żadnym chandrom! Niech nam nastrój nie opada, niech nam zapał nie opada, ani życiowa energia. Jednym słowem, postanówmy sobie, aby tej jesieni nic a nic nam nie opadło! ;)) Zadziwmy jesień w tym roku! I siebie. Co Wy na taki plan?

Skoro mamy już jesień z "urzędu", to witam Was dzisiaj cudnymi jesiennymi kwiatami - zimowitami, na które mówię jesienne krokusy, bo bardzo mi je przypominają.

Kolorystycznie do zimowitów podpasowała mi deska (o której zapomniałam przy poprzednim poście, bo jest lekko wrzosowa w kolorze, ale jak ktoś ma sklerozę, to nic się nie poradzi), ;) a którą wyliftingowałam na szybko, bo była już w opłakanym stanie. Czy czegoś jeszcze w niej nie pozmieniam nie wiem, ale póki co dalej służy jako podstawka pod gorące naczynia, bądź na owoce, nie kłując mnie w oczy swym wyglądem. ;)

Przed                                                                            Po

W związku z tym, że kolejny weekend upłynął nam pod hasłem towarzyskich spotkań (bo gości zarówno przyjmowaliśmy, jak i nas przyjmowano), ;) to przy tej okazji przygotowałam małe coś na ząb i dla Was. ;) Tak już mam, że kulinarnie (prawie) zawsze eksperymentuję na gościach - ku rozpaczy mego męża, bo wiadomo, że czasem może coś nie wyjść. :)) A wpadki oczywiście się zdarzają, które tuszuję wówczas jak mogę wdziękiem osobistym i liczę na wyrozumiałość gości. :)) Na szczęście znajomych mam bardzo taktownych i cierpliwych, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby wychodzili obrażeni! Poza tym wiedzą, że no body is perfect, o czym przypomina rewelacyjna ostatnia scena komedii "Pół żartem, pół serio".

Na dobry początek jesieni mam dla Was kulinarne wspomnienie lata. W końcu trzeba dbać o odpowiedni poziom endorfin, gdy słońca coraz mniej!

Owocowy misz-masz pod kruszonką


Tym razem na gościach wypróbowałam deser Nigelli Lawson. Znakomicie prosty przepis, a smakuje cudownie! I co ważne sknocić go po prostu nie można. ;) Nie tylko ja wciągnę go jako stały repertuar do moich przepisów. ;)
Mieszankę mrożonych owoców wsypujemy do niedużego naczynia żaroodpornego i lekko posypujemy cukrem. Wierzch przykrywamy kruszonką (mąka, cukier i masło). Ja dodałam do niej łyżkę kakao i uważam, że świetnie pasowała do śmietankowych lodów (choć można trzymać się oryginału i nie nie dodawać kakao, za to np. zaserwować lody czekoladowe). Naczynie wstawiamy do piekarnika i zapiekamy 15 min. w 180 stopniach. Następnie przekładamy do pucharków lub szerokich filiżanek i podajemy z kulką lodów.

Zmykam galopkiem, bo nie wyrabiam na czasowych zakrętach. Mam nadzieję, że gdy mój "Bezmigdałowiec" pójdzie znów do przedszkola, jakoś ponadrabiam zaległości. Póki co powtarzam sobie pewne zdanie jak mantrę. Nauczyłam się go od koleżanki, też mamy trójki dzieci, która cierpi na tę samą przypadłość co ja, czyli permanentny brak czasu. Owo magiczne zdanie brzmi: mam więcej czasu niż potrzebuję! :)) (B. pozdrawiam Cię ciepło). Ilekroć je sobie w myślach wypowiem, tak chce mi się śmiać, że stwierdziłam, że już przez sam fakt, że tak poprawia mi humor warte jest powtarzania! :)) Zatem gorąco polecam stosowanie owego magicznego stwierdzenia każdemu komu brakuje czasu lub humor szwankuje. :)))

Buziaki przesyłam i dobry humor w ten cudownie ulewny dzień! ;)


Trzymajcie się ciepło
Ewa

czwartek, 19 września 2013

To i owo na wrzosowo

Dziś wpadam na momencik i bardzo króciutko, bo czas tak jakoś przyspieszył, że uwierzyć nie mogę, że to już prawie trzy tygodnie września za nami! Poza tym zeszły tydzień był baaardzo intensywny: ciąg wywiadówek (w obu szkołach), zabieg wycięcia migdałów u najmłodszej pociechy (więc były badania, spotkania z anestezjologiem i laryngologiem, no i oczywiście dzień spędzony w szpitalu), a w weekend jeszcze miałam warsztaty, które zadbały o mój intelekt (wszak nie samym przecierem pomidorowym człowiek żyje) i miłych gości. Teraz spędzam czas z moim synkiem, który nie może jeszcze chodzić do przedszkola, budując tory i drogi, ogarniając sprawy domowe i nie bardzo ogarniając własne. Mój czwartoklasista prac domowych przynosi tysiące, córcia ćwiczy literki..., tak więc mam co robić. ;)) Cały tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Nawet nie wiem kiedy.

A że mamy wrzesień (jeszcze) i wrzesień musi być wrzosowy, to zrobiłam szybkie to i owo na wrzosowo. Z paru gałązek wrzosów uplotłam dwa wianki i ozdobę na stolik, której nie pokażę, ponieważ została perfidnie oskubana i "zeżarta" przez kota. Czy Wy też to znacie? Jeden kot nie tyka się kwiatków wcale, za to drugi obgryzie wszystko co się da. Ile on mi wazonów potłukł!
Może ktoś jest chętny na takie typowe wrześniowe akcenty w domu póki mamy wrzesień. ;)


Poza tym chciałabym Was w imieniu Oli zaprosić do nowego sklepiku z przydasiami - Przydasiowo;) Sklepik świeży, w zeszłym tygodniu otwarty, dlatego wesprzyjmy Olę na nowej drodze. ;) Zajrzyjcie, trzymajcie kciuki za sukces i oczywiście rozgłoście u siebie, aby sklepik mógł zaistnieć!Z tej okazji Ola organizuje u siebie Candy - skorzystajcie, bo warto. 

To tyle na dziś, zmykam dalej w garach mieszać i ciuchcią jeździć. :))
Pozdrawiam Was bardzo ciepło
Ewa

piątek, 13 września 2013

Pamiętnik wakacyjny - o państwie duńskim słów kilka

Na początek muszę powiedzieć, że już nigdy przenigdy nie powiem jaką piękną pogodą się cieszę! Gdy wiosną napisałam, że się tupania zimy nie boję, bo wiosnę czuję już w powietrzu, to zima trzymała bez mała do maja! Teraz piałam nad wrześniem, jaki to on iście letni... i cudowny. I co? Ano, dnia następnego przyszła zapłakana jesień i mi tu chlipie nad głową cały czas. Może jakoś odkręcę ten urok pisząc, jak to jesień za oknem zalewa się rzewnymi łzami, że szarość nieba widzę i 12 stopni na plusie. Może pomoże? ;)

Nareszcie się zmoblizowałam i wstępną selekcję w zdjęciach z Danii przeprowadziłam. Trochę to niestety trwało. Teraz tylko muszę coś z sensem napisać, zrobić kolejną selekcję i mogę publikować. Ale doszłam do wniosku, że będę Was zachęcać do bliższej znajomości z Danią stopniowo. Po pierwsze dlatego, żebyście nie padły z nudów i wyczerpania czytając kilka postów o Danii pod rząd. ;) A po drugie, dlatego że zwyczajnie nie dam rady zrobić tego naraz, po prostu z braku wolnych środków czasowych - "siedzę" teraz w pomidorach i paprykach i niedługo czerwień będzie na mnie działać jak płachta na byka. ;) Ale postaram się znaleźć złoty środek i nie robić zbyt długich przerw. Tak więc, między pomidorami a wrzosami, między tapicerowaniem (bo właśnie się za to też się zabrałam) a zupą z dyni (którą na pewno się podzielę z Wami w październiku, gdy ją zrobię), między chustecznikiem a refleksją dnia codziennego, znajdziecie Danię. :)) Zgoda? A zatem zaczynamy.

Dzisiejszy post będzie takim małym wstępem na temat Danii. Na początek stanowczo zaprzeczam jakoby źle się działo w państwie duńskim. ;) Wręcz przeciwnie Dania ma się znakomicie. Jeżeli ktoś chce prawdziwie odpocząć, szuka ciszy i wytchnienia, to śmiało może wybrać Danię za cel swojej podróży. Bo Dania to wyjątkowo spokojny, cichy i przyjazny kraj (chociaż Duńczycy na szyję Wam się raczej nie rzucą). :)) Ta cisza i spokój mają swoją przyczynę w bardzo małym zaludnieniu, bo Duńczyków jest jedynie 5,4 miliona (2,4 żyje na Zelandii, a z tego połowa mieszka w samej Kopenhadze!). Z tego wynika, że zaledwie 3 miliony mieszkańców są rozsiane po reszcie kraju, czyli po 76 zamieszkanych wyspach (a Dania to przecież kraj wysp - 443 plus jeden półwysep Jutlandzki). ;) I to właśnie TO zwraca uwagę przedstawiciela prawie 39-milionowego kraju - brak tłoku, brak korków, brak pośpiechu. Nawet w środku lata i w środku sezonu urlopowego. Nie trzeba wyprzedzać, bo nie ma kogo. :) Zresztą nikt się tam nie spieszy - jest ograniczenie do 40 na prostej i pustej drodze, to wszyscy jadą 40 km na godzinę. Zużycie paliwa spadło nam do 4,7 l/km, a mały fiat to nie jest. ;) To jest dopiero oszczędność! 

Gdy się tak Polak ślimaczy na duńskich drogach, to może sobie przy okazji pokontemplować krajobrazy. A są nieco inne niż w Polsce, bo większość ziemi przeznaczona jest pod uprawę i jako pastwiska dla zwierząt hodowlanych. Lasów jest niewiele (stanowią tylko 12% powierzchni kraju - w Polsce dla porównania prawie 30%), za to dużo pól i pustych przestrzeni wykorzystywanych często pod elektrownie wiatrowe.

bardzo gęsto zasadzony jęczmień - sprawiał wrażenie jakby można się było na nim położyć

Pokontemplować można także wszechobecną czystość. Nawet na obrzeżach miast i dróg, czy na odleglych plażach śmieci nie znajdziemy. I to nie tylko z powodu dotkliwych kar. Duńczycy po prostu bardzo dbają o przyrodę i są bardzo proekologiczni (musicie zwracać uwagę na segregację śmieci na kempingach!). Dbają też o wygląd swoich domów (tzn. ja mogę się wypowiedzieć o obejściach). Prawie każdy domek (a zabudowa w Danii jest głównie parterowa, ewentualnie z maleńkim poddaszem) przyozdobiony jest kwiatami. Choćby w najmniejszym kawałku gruntu przed domem, nawet jak jest wyłożony kamieniami, znajdzie się miejsce na róże płożące, albo malwy, bądź lawendę. Często stoją także latarenki (wiecie, że to właśnie Duńczycy zużywają najwięcej świec w przeliczeniu na jednego mieszkańca w całej Europie!) i inne ozdoby - kosze, wianki, małe flagi, które Duńczycy uwielbiają wywieszać (bo podobno dumni są ze swojego kraju  jak żaden inny naród).

cegła lub klinkier są  charakterystycznym dla Danii typem elewacji


Nawet na kempingu prawie każdy namiot ozdobiony jest kwiatami - choćby jedną doniczkową hortensją w wiaderku... To zupełnie niespotykane u nas zjawisko (ale o tym to można by było napisać całkiem sporą pracę socjologiczną). :)

Tak ukwiecone namioty można spotkać na każdym kroku. Niesamowite, prawda?

Dania to także wszechobecne rowery. Widać je na ulicach i stojące oparte o mury, ale również jako ozdobę przy domach.
Nawet koszyki rowerowe często oplecione są kwiatami. :)
I na koniec muszę napisać, że nie taka Dania droga jak ją malują. ;) To znaczy do tanich krajów nie należy (żeby była jasność), ale można przetrwać! :) Drogie są niestety bilety wstępu do muzeów, katedr i innych atrakcji, stąd moja rada: zacisnąć oczy i nie przeliczać na złotówki oraz oszczędzić na czymś innym (noclegach, jedzeniu...) Gdy skończy się nam wałówka z Polski, najlepiej poszukać tzw. sieciówek, czyli Lidla, Netto... - można tam dostać (tak jak i u nas) produkty w promocji, które naprawdę bardzo nie odbiegają od naszych cen. Drogi jest natomiast chleb, bo kosztuje ok. 12-17 DKK, czyli jak na nasze realia sporo oraz owoce, które mają horrendalne ceny. Wszystkie szklane i plastikowe butelki mają wliczoną w swoją cenę kaucję i są zwrotne (duża butelka 2-litrowej wody ma aż 4 korony kaucji, butelka piwa ok. 2 koron), dlatego nie wyrzucajcie ich, tylko zwróćcie w jakimkolwiek sklepie.
Dla rozeznania podam też ceny paliw, czyli najważniejszej sprawy dla podróżującego samochodem: benzyna od 11,45 - 12,96 DKK (czyli śerdnio 6,50 zł/l), a ropa 10,15 - 10,84 DKK (ok. 6 zł/l).

Porozumieć można się śmiało w języku angielskim oraz niemieckim.

I to tyle jeśli chodzi o wstęp. W następnych postach zabiorę Was już do konkretnych miejsc...


Ewa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...