Dożyłam. Co było zresztą do przewidzenia. ;) I chociaż wolałabym, aby znów nie kończyło się na uff i puff, to i tak się cieszę, że nie postradałam zmysłów i dotarłam do upragnionego końca roku szkolnego. :) A taką miałam nadzieję, że w tym roku czerwiec mnie nie pokona. Mało tego, postanowiłam sobie, że w tym roku w wakacje wkroczę śpiewająco. No i wkroczyłam śpiewając za Stanisławą Celińską: Uśmiechnij się, jutro będzie lepiej i padłam nosem w poduszkę. :))
Maraton zakończeń roku był tym razem wyjątkowo dla mnie długi. Najstarsze dziecię uroczystość miało na 10.00, średnie na 12.00 - część oficjalna trwała półtorej (!) godziny (nie rozumiem jak można tak męczyć takie małe dzieci - sama myślałam, że się potnę), po nim dosłownie biegłam, mało butów nie pogubiłam, do najmłodszego na 14.00 prosząc telefonicznie, by poczekali na mnie chwilkę, a na 16.00 jeszcze w szkole muzycznej. Maraton jakich mało... ech, szkoda gadać. Na dodatek wieczorem czekały na dzieci dodatkowe atrakcyjne wydarzenia, których nie można było odmówić. Dlatego mąż poszedł z młodszymi na Festyn rodzinny z okazji rozpoczęcia wakacji, a który odbywał się na polance w otaczającym nasz dom lesie, a ja najstarsze dziecko zawiozłam do kolegi na nocne namiotowe powitanie wakacji. Tam od kilku godzin czekała na niego niecierpliwie paczka przyjaciół. [Jakby nie patrzeć, pierwsze dziecko mi się "starzeje"! I powiem Wam, że to dziwne uczucie.] I gdy ja już od dawna smacznie spałam, rodzice kolegi zabrali ich o północy na podchody z latarkami i kompasem. Ale mieli frajdę!
A dziś rano zakupy, prasowanie, pakowanie, odbiór syna, obiad i... a sio mi stąd! :)) Nie będę Wam zdradzać, jak wygląda mój dom po przebogatym w wydarzenia czerwcu. Może by się nawet zakwalifikował do programu Perfekcyjnej Pani Domu. :)) W każdym razie widok jest raczej dołujący. Dlatego postanowiłam, że na wakacje zawiezie dzieci mąż i spędzi z nimi weekend, bym mogła sobie odpocząć sprzątając, piorąc, prasując i generalnie przywracając dawny wygląd domu. :)
Właśnie pojechali. Tak więc wakacje oficjalnie rozpoczęte. Niestety widok domu tak mnie zdołował, nagła cisza tak rozbroiła, a zmęczenie tak obezwładniło, że poczułam odpływ sił. Nalałam sobie lampkę wina, położyłam w łóżeczku, otworzyłam laptopik i piszę. ;) Niestety nie napisałam zbyt wiele, nawet nie wiem czy z sensem, a muszę już kończyć, bo oczy mi się coraz bardziej kleją. Dziś jak nic pójdę spać przed kurami. :) A do wtorku chyba zdążę posprzątać?
I na zakończenie hit tego lata! Nie wiem z jakich ziaren zrobione jest to nakrycie głowy, ale trzeba przyznać, że dość awangardowe. :))
Pozdrawiam Was serdecznie, uff!
I puff.
Ewa
I puff.
Ewa