sobota, 22 grudnia 2012

Życzenia


Dziękuję Wam za przemiłe i pełne troski komentarze pod ostatnim postem. Nie spodziewałam się takiego odzewu, tym bardziej, że teraz każda z nas jest jednak bardziej zabiegana. Tak to już jest na tym świecie. Część z nas potrafi się zdystansować i zastosować zdrowy egoizm kiedy trzeba, a część wszystkim się zawsze przejmuje i stara uszczęśliwić cały świat o sobie nie myśląc! :)) Ot, taka różnorodność...

Czwarta świeczka co prawda jutro zapłonie, ale...

Wpadam na chwileczkę, aby złożyć Wam wszystkim świąteczno-noworoczne życzenia. Zasiądę do bloga znów dopiero w styczniu, czyli ...niedługo. ;) Przez ten czas ochłonę, odpocznę, odnajdę siebie, pozbieram rozsypane myśli, poleżę i poczytam zaległości wszelakie. Postaram się oszczędzać i z niczym nie przesadzać. Łatwo mi będzie dotrzymać obietnicy, bo słaba po prostu jestem. ;) Tajemniczym sposobem wiem ;), że dzieci pod choinkę dostaną między innymi gry planszowe (jak co roku!), więc już tradycyjnie będą partyjki na różnych poziomach rozgrywane (na co najbardziej chyba ja się cieszę!). :)) Jak pogoda i zdrowie dopisze pozjeżdżam z dziećmi na sankach, może pojedziemy na łyżwy i za Wieżycę na narty i tor "oponowy". Ale nic na siłę, jak będę czuła, że to za duży wysiłek, odpuszczę sobie, a męża samego wyślę. ;) O oklaski proszę! :)) Może w kinie będzie coś ciekawego, albo jakiś film na małym ekranie (komputera) obejrzę? ;) I spotkam się stęskniona z ludźmi, których z serca nie wypuszczam, a którzy tak samo zakręceni w codzienności, jak ja. :))


Ale przede wszystkim zamierzam ODPOCZĄĆ i WYSPAĆ SIĘ (owacje na stojąco, poproszę.) :))  Przyznam się Wam później, czy mi się udało. Przecież to tak naprawdę tylko kilka dni: Święta, czwartek, piątek, potem normalny weekend, Sylwester, Nowy Rok i ... koniec. Co tu dużo planować? Wy też, Kochane moje zabiegane kobitki, dbajcie o siebie, bo ja w każdym razie stawiam na niespieszność. ;)

Pokażę Wam tylko - żeby jakiś akcencik świąteczny był ;) - jak lampę nad stołem udekorowałam. Teraz głównie prace na siedząco sobie przydzielam, więc zasiadłam spokojnie przy stole i plotłam (trzy po trzy) ;). Stanowi ona, obok choinki oczywiście, główną ozdobę pokoju. Świeże gałązki, kuleczki z Home and You, oraz delikatne bombki i szydełkowe śnieżynki - wszystko zusammen splątane i wieniec jak się patrzy! :)) Bardzo go lubię, dlatego od paru lat już tak plotę i plotę.


I szybka kulinarna propozycja wymagająca minimalnych nakładów pracy. ;) Masełko ziołowe na Wigilię - z chlebkiem do karpia, sałatki, czy innych ryb, bardzo smaczne. Może ktoś też chciałby tak przygotować masło, to zachęcam. Masło o temperaturze pokojowej, czyli takie miękkawe, mieszamy z gotową (nie całą) przyprawą do masła  na jednolitą masę (bardzo ją lubię szczególnie do ryb i krewetek!, ale jest też czosnkowe, lub samemu można zrobić jakieś smakowe) i przekładamy = upychamy w foremki do ciasteczek położone na deseczce lub płaskiej pokrywce od jakiegoś pojemnika i wkładamy do lodówki. Koniec pracy. Potem wystarczy tylko delikatnie wypchnąć kształtne masełka ;) na talerzyk i podać na stół.



I tym smacznym akcentem żegnam się z Państwem w tym roku życząc:


Pogodnych i pełnych miłości Świąt Bożego Narodzenia

spędzonych w rodzinnej, niespiesznej atmosferze

a także

spełnienia najbardziej szalonych marzeń,

szczęścia oraz zdrowia

na każdy dzień Nowego 2013 Roku


Marzeniami malowana Ewa

Wszystkiego dobrego!

czwartek, 20 grudnia 2012

O czymś zapomniałam...


Zawsze w tym mniej więcej czasie działam na cztery ręce i cztery nogi. Ostatnie prezenty popakować, drobiażdżki dokupić, zakupy na Święta zrobić (majonezu wystarczy?, a śmietany?, no tak, mandarynki dzieci wchłonęły! o Matko, o śliwkach do schabu zapomniałam! co, tylko jedna cebula?, etc.). A w kuchni: ciasteczka, pierniki, sałatki, barszcze, ryby, torty, pieczenie. Oprócz tego ozdoby świąteczne w całym domu, różnej maści zwisy ozdobne, zawieszki, cuda-wianki. Z mopem po domu pojeździć, w kąty pozaglądać, sukienki na krzesła wyprasować, pościel zmienić, potomstwo czymś niebrudzącym zająć. ;) No i choinkę ubrać, lampki na balkonie zawiesić i stół pięknie udekorować.  Potem dzieci wyszorować i w galowe stroje wbić, włoski przyczesać. O niczym nie zapomnieć, z wszystkim zdążyć na czas... A w grudniu często serwuję też lekki lifting domu, czyli zabieram się za malowanie ścian, tapetowanie, przemeblowanie i inne takie zajęcia bardzo wskazane przed Świętami. ;) Lecz co roku jest coś o czym zapominam. O sobie.

Wczoraj wylądowałam w szpitalu. Głowa napchana mokrymi gazetami, że ledwo myśli zbieram, tak słabo styka. Jakieś zwarcie jeszcze będzie! ;) Chyba jakaś infekcja się szykuje. Pięknie! Jak się teraz rozłożę, to guzik zrobię na Święta! Poprzedniego dnia  jeszcze mocowałam i malowałam koronę zwieńczającą szafę u córci w pokoju (pokażę już po Nowym Roku). Trochę z nią pojeździłam w prawo i lewo. Docinałam i przyklejałam brakujące listwy przypodłogowe, twarde jak piorun, bo jesionowe! - "tymi mymi ręcami kobiecymi". :)) I z drugą szafą pojeździłam, aby je poprzyklejać. ["No tak", jak to potem lekarz określił, "Bob Budowniczy w kobiecym przebraniu"]. W nocy myślałam, że płuca wypluję. Ból w klatce piersiowej+ z jakimś podejrzanym pieczeniem w mostku! Ki diabeł? Nerwobóle (przez tego trupa!), lekki zawał, coś z płucami, bo kaszlę od dawna? Przestraszyłam się nie na żarty. Ale przeszło, znaczy żyć będę! :) Przeszło, to chyba nie wróci? Rano jakoś dziwnie słabo, zawroty głowy, powietrza nabrać nie mogę. Muszę się położyć. Ale gdy leżę znów ucisk w mostku powraca. Muszę wstać. Ale gdy stoję w głowie się kręci. To siadam. O, to najlepsza pozycja. Komputerek odpalam, tylko coraz trudniej mi się oddycha. Okna pootwierałam. Pewnie niedotleniona jestem. Nic nie pomaga, tylko zimno się zrobiło. E tam. Czuję się jak ten świąteczny karp - walczę o każdy oddech. No cóż, z koniem kopać się nie będę. Trzeba do lekarza. Co ma być, to będzie. Najwyżej zalegnę w pozycji horyzontalnej. Świat się przecież nie zawali, prawda?

Od lekarza, prosto do szpitala. RTG, EKG, krew, kroplówki, infhalacje, czekanie na werdykt do 20.00! Jak widzicie jestem na szczęście w domu z nakazem nieprzemęczania się!, polegiwania!, unikania stresu [no ja nie wiem, co ci lekarze tak się uczepili tego sformułowania? Jak można unikać stresu, czy ktoś mi powie? Przecież to nie ring bokserski, żeby robić uniki. A jeśli już stosować porównania sportowe, to lepiej w zaleceniach napisać pacjentowi: znokautować stres!], i z całą długą listą do specjalistów. Przyszły rok zacznie mi się od wędrówki ludów po przychodniach celem przeprowadzenia diagnostyki, czyli jednym słowem trzeba zrobić przegląd techniczny i ustalić przebieg! Chciałoby się zaśpiewać: Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj! ;) No, z tym szronem trochę przesadziłam, ale pierwsze siwe włosy już mam!

W związku z tym incydentem, w tym roku postanowiłam, że do kolacji wigilijnej usiądę bez zadyszki, z pomalowanymi paznokciami (tak w przenośni, bo mi się połamały przy tych pracach domowych i trzeba było obciąć wszystkie na króciutko) :(, i wypoczęta. No, z tym ostatnim to trochę przesadziłam, ale chyba wiecie, co mam na myśli. ;) Powiedzcie mi kochane kobitki, czy też tak macie? Czy też wsuwacie się w ostatniej chwili w odświętny strój, jedną ręką podgrzewacie w piekarniku karpia, drugą malujecie rzęsy, nogą rozładowujecie zmywarkę, aby było miejsce na powigilijną zastawę stołową, a nieuszminkowanymi jeszcze ustami sprawdzacie, czy barszcz, aby na pewno idealny w smaku?! A jeśli nie, zdradźcie proszę tajemnicę na spokojną kolację wigilijną, aby późnym wieczorem można było odkleić się od krzesła, i o własnych siłach powędrować do łóżka? :))

A teraz nie gadam już, tylko korzystając z faktu, że do Świąt jestem zwolniona z logistyczno-transportowych zadań, a co za tym idzie rozwożenie dzieci do placówek opiekuńczo-wychowawczych mnie nie interesuje,  zakupy też same do domu przyjdą ;), szybko zdaję relację z ostatnich wyczynów, bo w weekend (mam nadzieję) w pozycji pół-horyzontalnej-pół-wertykalnej kolację wigilijną przygotować zamierzam.  ;)

Po pierwsze, zmalowałam stojak pod choinkę. ;) Czarny, do niczego mi nie pasował (może tylko do głośników) :)), ale był solidny i stabilny, oraz miał ładny kształt. Więc w ruch poszły farby, przecież stojak musi nie tylko być jasny, ale również ma wyglądać z francuska na leciwy i z patyną czasu w tle! :)) Oto on, w całej krasie, po bliskim spotkaniu z moim pędzlem czeka już na choinkę.




Po drugie, pozostając nadal w tematyce "pędzlowej":)), pokażę inną ekspresową weekendową robótkę. Najstarsze me dziecię: 9-letnie bożyszcze nieletnich kobiet ;), szło w sobotę na urodziny koleżanki z klasy. Pomyślałam, że do prezentu dołączę małą retro zawieszkę z inicjałem imienia zrobioną specjalnie dla tej niezwykle subtelnej i pełnej wdzięku osóbki. I tak mi się te zimowe śnieżynki spodobały, że zrobiłam podobne jako dodatek do prezentów.




Po trzecie zakwas zlany i czeka na bliższy kontakt z zupką. :)) Pokażę Wam szybko, jak przez ten czas nabrał rumieńców. :) Ma cudowny kolor!


Oj, zmęczyłam się trochę tym pisaniem. Chyba muszę chwilowo wybrać pozycję horyzontalną.

Pa, do miłego
Ewa

P.S.
Dbajcie o siebie dziewczyny i nie zapominajcie o sobie!
E.


niedziela, 16 grudnia 2012

I pozostał tylko tydzień...


Trzecia niedziela Adwentu za nami i pozostał już tylko tydzień...do Świąt, rzecz jasna.



Dziś znów Wam nawrzucam w poście, com tam miał. ;)) Ale tyle normalnych spraw na głowie, a tu jeszcze te nienormalne, czyli świąteczne przygotowania i inne różności codzienne. ;) Mam nadzieję, że przeżyjecie i do końca dotrzecie!

Zakwas na barszcz już nastawiony, bo u nas na Wigilię jada się barszczyk czerwony z kulebiakiem, który to Mama robi, a ja zawsze barszczyk. Lista ostatnich zakupów kulinarnych na Wigilię sporządzona (oj, długaśna) i jutro ruszam do sklepów jako zaopatrzeniowiec. ;) Oprócz tego, na mej liście zadań: w pierwszej połowie tygodnia chałupa do sprzątnięcia na tip-top, pościel do zmiany,  pranie zasłon oraz prasowanko, bo pod sam koniec tygodnia zaszywam się w kuchni. I proszę nie przeszkadzać! ;)



W kwestii marcepana dodam, że oprócz śliwek, o których Wam pisałam, zrobiłam jeszcze pralinki marcepanowo-orzechowe w czekoladzie też z przepisu Doroty. Jeśli macie ochotę je zrobić, to radzę z całej porcji marcepanu (czyli 200 g, ja zrobiłam nawet z 300 g!), bo nie można się powstrzymać, żeby jeszcze jednej nie spróbować! :))



Z wielkim bólem serca piszę, że mój przecudownie obłędny storczyk (na którego punkcie mam lekkiego bzika) :)) perfidnie narobił mi nadziei na obfitość kwiecia! Obietnic naskładał w liczbie 9 pędów, po czym o obietnicy w mig zapomniał! Pożółkłe pączki zrzuca jeden po drugim. Aż mi smutno patrzeć.


Znawczynią wielką, ani specjslistką od storczyków nie jestem, ale wiem, że późno jesienne zkwitanie orchidei w naszym klimacie jest często nieudane. Mój stoi zawsze na parapecie od zachodniej strony, więc ostre słońce nigdy go nie niepokoi. Nie latam z nim po domu, bo tego storczyki nie lubią. Podlewam, gdy trzeba poprzez krótką kąpiel korzeni. Odwdzięcza się pięknie. Ale grudniowe zimne powietrze, lodowata szyba, a szczególnie chłód nocą, jaki utrzymuje się między roletą a oknem, doprowadza go do szału. ;) W końcu to kwiat ciepłolubny. Zabrałam go z parapetu, ale przeprosić się nie dał. Jak się uspokoi, będę musiała go przystrzyc i poczekać na wiosnę. Ech, a tak miało być biało na Święta!

Przyroda, jak wiadomo, lubi równowagę dlatego w rekompensacie oszalały moje kwiaty cebulowe! Ja nie wiem, co w tym roku wstąpiło w te moje kwiaty, bo od lata co rusz którymś nieco odbija. ;) Ale o cebulki byłam spokojna. Całkiem niedawno je sadziłam (TU o tym pisałam), a do wiosny przecież jeszcze daleko. I masz babo placek! Szykuje mi się piękna wiosna tej zimy. :)) No, zresztą zobaczcie:



Czy to normalne?!

I przez przypadek znalazłam w domu jednego zapomnianego hiacynta. Przeleżał sobie spokojnie od wiosny w pojemniku z gąbkami do szlifowania! Gdy go przed wczoraj znalazłam, chciałam wyrzucić sądząc, że nic już z niego nie będzie, gdy wzrok mój zdziwiony padł na zieloną wypustkę u góry! "A łyżka na to: niemożliwe!" :)) Skoro tak, to należy mu się królewskie miejsce, czyli w koronie. Świeczka musiała na chwilę opuścić stanowisko. Przynajmniej do czasu, gdy hiacyncio przestanie się w niej mieścić. ;)



W związku z tematyką roślinną ;) pokażę również dwa nowe miniaturowe cyprysiki, które cieszą oczy, oczywiście światecznie. ;)



Przy okazji Świąt, złoto do życia powołałam, czyli ze złotym (= świątecznym już) połyskiem zrobiłam ...co? Wiadomo, kolejny chustecznik. Poprzecierałam beż i szary brąz, na to z masy strukturalnej wypukły wzór kwiatowy i na koniec delikatnie wtarta pasta do złoceń. Idealnie pod kolor świątecznych zasłon. :) 



Na zakończenie podzielę się z Wami kulinarnym sekretem: uwielbiam szpinak! :)) Mam już kilka różnych ekstra pysznych wariacji na temat. ;) Chyba kiedyś napiszę o nim osobny post. W piątek zrobiłam nowe smaczne danie ze szpinakiem, gorgonzollą i gruszkami na drożdżowym cieście. Odkąd Iga zamieściła cudowne zdjęcie owego obiadku, nie mogłam się doczekać przepisu. Zainteresowanych po przepis odsyłam do Igi (KLIK). U Igi wersja podłużna, u mnie na okrągło. ;) Ale obie palce lizać!


Już, już, proszę nie ziewać, bo to koniec proszę Państwa! :)))
Do miłego
Ewa

niedziela, 9 grudnia 2012

Niech ktoś zatrzyma wreszcie czas!


Ja wysiadam!
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Niech ktoś zatrzyma wreszcie czas, bo wysiadam
Przez życie nie chcę gnać bez tchu.

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni.
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć czy być?
Bo życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić...


Kto nie zna tej piosenki Anny Marii Jopek? Chyba nie ma takich. Tysiące spraw i obowiązków. Tysiące smutków i radości. Nie wiem, Kochani, w co ręce włożyć. Nie mam czasu nawet zebrać myśli, a co dopiero usiąść i je spisać. O zdjęciach nie wspomnę. Czasem tak jest, że mam ochotę zatrzymać się w tym pędzie, niech się dzieje, co chce - ja się nie ruszam. Nawrzeszczeć na czas, który ucieka i życie, które nie chce poczekać... Mam ochotę, ale tego nie robię. Cichutko gonię za nimi, choć wiem, że i tak nie dogonię, więc po co krzyczeć? A może po co biec?
Chmury nade mną coraz ciemniejsze, a trup w dobrym humorze! No, nic nie poradzę. Dlatego dziś tak szybciutko siadam i to, co udało mi się ogarnąć pokazuję, bo od jutra znikam na jakiś (nie za długi, mam nadzieję) czas z najmłodszym dziecięciem w szpitalu. Gdy wrócę przed Świętami, komputer niestety nie będzie pierwszą rzeczą, do której się rzucę, więc nie wiem, czy się z Wami spotkam przed Wigilią, ale obiecuję, że się postaram. ;)

Mamy już drugą niedzielę Adwentu. Zapłonęła dziś więc druga świeczka. Za dwa tygodnie Święta, czy to możliwe?


W tym tygodniu popiekłam ciasteczka: orzechowe, migdałowe, imbirowe oraz "alkoholowe" śliwki w czekoladzie nadziewane marcepanem! To z myślą o mojej Mamie, która uwielbia marcepan. ;) Według przepisu Doroty z Moich Wypieków śliwki powinny być moczone w rumie, ale że rum wykorzystałam bo Rumtopfu owocowego, to przeszukałam schowki i znalazłam dwie resztki mocnego likieru: lekko migdałowego austriackiego Stroha oraz fantastycznie pomarańczowego Cointreau. Do marcepana uważam, że bomba! Wyszło bosko! Jeśli ktoś lubi takie zestawienia, to gorąco polecam. :) Troszkę jest dłubania, ale warto. 


Ciasteczka wolę zdecydowanie nieprzystrojone, ale czego się nie robi dla dzieci. ;)



Oprócz tego, pierwsza porcja pierogów już w zamrażalce czeka, prezenty popakowane i niektóre ozdoby przyszykowane. W końcu tydzień wyjdzie mi z grafika, a nie chcę wszystkiego zostawiać na ostatnią chwilę. Zrobiłam wieniec na drzwi garderoby, i poustawiałam świeczniki to tu, to tam.

Aby w kuchni miło mi było piec, stanęła na półeczce obok miejsca, w którym działam kulinarnie pierwsza świąteczna świeczka.


A w pokoju dziennym pierwsze śnieżynki. ;)

Za dnia słońce rzuca cień...
a wieczorem... blask świec

 W sypialni umilają czas świeczki i wieniec.

wieniec owinęłam tylko sznurem perełek
Na komodzie stanęły świąteczne świeczniki

Pamiętacie moje zamówienie z Welbildu? Na półce obok stanęła podpórka pod książki w świątecznej aranżacji, a w salonie koszyczek na orzechy. Jedynie rama na zdjęcia jeszcze nie wisi, bo po prostu zdjęć nie zdążyłam wybrać.



A skoro jesteśmy w sypialni, to dzięki namiarom Igusi, komoda zyskała brakujące dolne gałeczki. Są nieco większe, i w kolorze ecru, ale to nie przeszkadza, a dolne szuflady są i tak największe. I jak? Bo ja jestem zadowolona. :) Dziękuję Iguś!




Pokażę Wam jeszcze wstępną fazę zimowych pokrowców na krzesła. Marzyłam od dawna o takich futrzanych ubrankach dla dwóch foteli, hmm... lekko naddrapanych przez koty. :)) A  że futerka są bardzo wskazane zimową porą, to szukałam takich materiałów w sklepach z tekstyliami. Niestety te, które mi się podobały ceny miały wysokie i na dwa fotele musiałabym wydać ponad 300 zł. Szaleństwo! Ale pomysł z głowy nie wywietrzał i gdy w Tesco zobaczyłam włochate chodniczki (!) takie akurat w kolorze  :) i w promocyjnej cenie (55 zł/szt), nie zastanawiałam się długo. Siadłam, przymierzyłam, docięłam, zszyłam i pierwszy etap mam za sobą. Z przodu muszę jeszcze doszyć pasek futrzaka i z tyłu sznurek doczepić, aby na plecach wiązanie zrobić, ale zaczęłam! I choć jeszcze nie skończone i nie wygląda jak powinno, to Wam pokażę. Dzieciaki się cieszą, że milutkie siedzenie powstaje! Zresztą nie tylko dzieci... ;)




A na zakończenie pokażę mój igielnik, skoro szyję czasami. :)) Nie, nie, po prostu Alexls zorganizowała zabawę na igielniki Polek, czyli co wykorzystujemy przy szyciu jako igielnik i namówiła mnie do uczestnictwa.  I nie chodzi wcale o najpiękniejszy, może to być nawet brzeg obrusu, czy klapa marynarki. A że bardzo lubię Alexls, nie mogłam się wymigać. ;) Sama jestem ciekawa, co z tej zabawy wyjdzie. Ja do niedawna używałam takiej gąbki z papierem ściernym, bo tego u mnie pod dostatkiem! Ciągle coś w końcu szlifuję. :) Ale jakiś czas temu, zainspirowana Itowymi wyczynami, zrobiłam sobie igielnik, wykorzystując małą nogę meblową i gąbkę. Na ostatnią dosłownie chwilę zrobiłam zdjęcie. Oto, w co wbijam szpile! I tylko w to. :))



Halo! Pobudka! To już koniec. :))

Do rychłego zobaczenia
Ewa

wtorek, 4 grudnia 2012

I już grudzień

Grudzień zrobił nam miłą niespodziankę w pierwszy dzień swojego urzędowania. Sklerotyczny listopad na koniec swoich dni przypomniał sobie, że nie obdarzył nas zbytnio w tym roku deszczem. Po kilku ostatnich mokrych dniach, w sobotę rano, po obudzeniu oczom naszym ukazał się długo wyczekiwany widok: wirujące białe drobinki na tle zielonych sosen i pokryty nimi świat. I to nic, że na krótko. Radosne piski dzieci były tym razem balsamem dla mych sponiewieranych ich wiecznymi kłótniami uszu. :) Już się szykowały na lepienie kulek! Nie miałam sumienia wyprowadzać ich z wesołego stanu podniecenia. ;) Zanim się wykokosimy z łóżek, ubierzemy, zjemy śniadanie, śnieg, i tak znikomy, z pewnością jeszcze bardziej zniknie. Na tę zimową okoliczność, nasypaliśmy po raz pierwszy ziarna słonecznika do naszego karmnika. Skoro "sypnęło" śniegiem, my sypnęliśmy ziarenkami. ;)


Ale po śniadaniu przyszła kolejna radość - jednorazowe słodkości adwentowe! :)) Jak Wam już pisałam, kalendarze adwentowe mamy co roku inne. Były zwykłe, z okienkami, kupione w sklepie, i 24 krasnale zrobione z rolek po papierze toaletowym, i prostokątny materiał z kieszonkami... W tym roku zaczęłam szyć 24 woreczki,  które miały wisieć na żyrandolu zawieszonym nad stołem. 

Nie wiem, czy też tak macie, czy tylko ci, którzy na drugie mają Chaos ;), ale wiele rzeczy zaczynam i nie kończę, oczywiście z ważnych powodów. ;) Najczęściej czegoś w danej chwili zabraknie i trzeba dokupić, więc praca ląduje w poczekalni. A poczekalnia pęka w szwach: stoi krzesło do tapicerowania i puf obdarty ze skóry nieubrany w nowe szaty, drewniana korona od szafy czekająca na przycięcie i druga do pomalowania, kinkiety już potraktowane podkładem, lampy w połowie oszlifowane, narzuta na wielkie łóżko do uszycia (już kupiłam bąbelki do wykończenia!), zimowe pokrowce na fotele leżą i się nudzą nieskończone, oraz niezliczone ramki i drewniane drobiazgi... Oj długo by wymieniać. A ile rzeczy czeka niezaczętych! Wstyd się nawet przyznawać. Ale naprawdę nie mam kiedy za to wszystko się zabrać. :(

I taki też los spotkał moje woreczki. Czekały odłożone, a czas gnał i nie pytał czy mi się to podoba. W końcu trzeba było zmodyfikować plany (dzieci czekać nie mogą). Wzięłam się na sposób i uszyłam nowe 3 woreczki (dla każdego po jednym), ozdobiłam różnymi śnieżynkami i cieniutką koronką. Ale na lampie nie powieszę trzech, bo śmiesznie będą wyglądały. No to wygrzebałam styropianowe serduszko i choć chciałam ozdobić szyszkami i gałązkami, ale nie mogłam znaleźć pistoletu na klej (po prostu zapadł się pod ziemię!), więc owinęłam ścinkami materiałów. Darłam na malutkie kawałeczki i strzępiłam, aby wyszło bardziej zgrzebne. Dzieci się zainteresowały, czemu tak drę te materiały? Cóż, włosów mi moich jednak szkoda, więc przynajmniej ścinki sobie porwę! :)) Za to niteczki zostały w mig wykorzystane jako sianko do jedzenia dla... dinozaurów!
Serduszko wyszło neutralne, więc chyba zostanie jako stała ozdoba, a mnie już świta koncepcja wykorzystania go na Wielkanoc! 

Taki był plan...                        takie wyszło soute...                          tak lekko ozdobione...

a tak już w zimowo-świątecznym  entourage'u

I od soboty codziennie rano (po śniadaniu), każdy Bąbel sięga po woreczek ze swoją śnieżynką i słodką niespodzianką. Natomiast w niedzielę zapalona została pierwsza świeca adwentowa. Zakupem świecznika chwaliłam się TU, więc możecie zobaczyć jak wyglądał przed metamorfozą. Kilka ruchów pędzlem, pod które wpadły też szyszki, kilka świerkowych gałązek, piórka i kuleczki, i mam tegoroczny świecznik adwentowy.




Żegnam się grudniowo, lekko nastrojowo i zmykam budzić dzieci. Dzisiaj będę piec ciasteczka migdałowe i orzechowe. I nie zjem ani okruszka, bo to na Święta (tak się tylko odgrażam...). :))
Ewa


piątek, 30 listopada 2012

Gdzie ukryć naleweczki?

Tak jak wspomniałam dziś będzie o zapomnianej (przeze mnie) pigwie. Jakiś czas temu nastawiłam naleweczkę z pigwy i ... głowy mojej zajętej już ona nie zaprzątała. Ostatnio ciągle coś było pilniejszego, że odłożyłam nalewkę i wpis o niej na bok i zupełnie zapomniałam! Dopiero gdy zlewałam ją do butelek, olśniło mnie, że przecież nie napisałam o niej postu. A ona tak milcząco rozczarowana stała tyle czasu! ;)

Najpierw dojrzewała sobie cierpliwie na salonowym parapecie ciesząc zmysły ;)

Pigwa (jedyny przedstawiciel rodzaju pigwa) oraz pigwowiec - należące do rodziny różowatych - często są mylone ze sobą, a to odpowiednio: niewielkie drzewa oraz krzewy, których owoce podobne do małych jabłuszek dojrzewają we wrześniu i październiku. Potrzebują ciepła i słońca przez długi czas, czego nasz klimat o tej porze roku raczej nie może zapewnić. Niemniej jednak uprawa się przyjęła i owocują bez zarzutu. Owoce nie nadają się do spożycia prosto z krzaka, bo są twarde i kwaśne, ale idealnie nadają się na wszelakie przetwory, a w szczególności ;) na nalewki. Znalazłam nawet przepis na zupę pigwową, ale niestety po pigwie o tej porze ani śladu. A miałam nadzieję, że taką piękną jesienią jeszcze zastanę pigwę na krzaczku, a tu ...pusto. :( 

Jako ciekawostkę powiem Wam, że pigwa/pigwowiec ma więcej witaminy C niż cytryna (ale to żadna rewelacja, bo i kiwi i imbir i wiele innych owoców jest bardziej bogate w tę witaminę), więc idealnie zastępuje ją w herbacie. Ma całe bogactwo składników mineralnych oraz komplet witamin z grupy B. Reguluje trawienie, więc jest niezastąpiona na wszelkie kłopoty żołądkowe, działa przeciwwymiotnie i przeciwzapalnie, wzmacnia odporność, obniża ciśnienie i reguluje poziom cholesterolu, a nawet redukuje zmarszczki (stosowana oczywiście zewnętrznie!). :)) Ma piękny cytrynowo-korzenny zapach, dlatego warto ją schować do szuflady, np. z bielizną.

I jak tu jej nie lubić i nie kurować się nią w długie zimowe wieczory? 



Zdjęcia jeszcze słonecznie jesienne ;)


Nalewka pigwowa

Kilogram owoców pigwy lub pigwowca pokroić i oczyścić z nasion, zasypać kilogramem cukru i odstawić na 10 dni. Zlać syrop, połączyć z litrem spirytusu i odstawić na 3 miesiące. Prosta? Bardzo. Pozostałe owoce można ponownie wykorzystać zalewając litrem wódki i zostawiając na co najmniej pół roku (ja oczywiście nie omieszkałam z tego skorzystać i w kwietniu będzie jak znalazł). ;)




A wracając do tytułu dzisiejszego wpisu pokażę Wam przy tej okazji moją tajemną skrytkę na nalewki. ;) Wylicytowany, jakiś czas temu, nakastlik przeszedł błyskawiczną metamorfozę. Pamiętam, że przybył do mnie na kilka dni przed powrotem męża, a że był naprawdę w opłakanym stanie musiałam się szybko wziąć do roboty, aby mąż nie zobaczył co ja za gruchot do domu zaprosiłam. ;) Nawet Mama na moją propozycję, że może chciałaby taki pomocnik do kuchni, skrzywiła się ze wstrętem! Cóż, skoro niemiła księdzu ofiara, to ja to cielątko szorowałam, szlifowałam, sztukowałam, w końcu pomalowałam i nawoskowałam. Dodałam drewniany dekor, nowe półeczki, plecy i szyldy i mam od jakiś 2 tygodni stróża naleweczek! Ot, taki tymczasowy podręczny bareczek. ;) Ale coś czuję, że niedługo oddam go dzieciom we władanie - niech trzymają tam swoje bloki i rysunki, mazaki, farbki, pastele,... bo ciągle mi się gdzieś te akcesoria artystyczne plączą na wierzchu, a wysokie karafki i tak się w nim nie mieszczą. :( 



Przy okazji pokażę Wam, co wczoraj zgarnęłam w Duce za całe 19,90 zł. Zawsze chciałam mieć koronę (nie na głowie oczywiście). :) Wiecie, że jako mała dziewczynka, gdy wszystkie koleżanki chciały być księżniczkami, ja (przewrotna natura już dawała o sobie znać), chciałam być służącą?! :)) Po latach jednak korony się doczekałam. I nie mogłam się powstrzymać, żeby jej nie ozdobić już świątecznie. :)) Taka pierwsza przymiarka na szybko - i tak świecznik adwentowy ozdabiałam, więc hurtem poleciałam. ;)



Wpis znowu mi wyszedł taki upakowany jak .zip i na dodatek na pół jesienny, a na pół zimowy! :)) Wracam do roboty, bo zaraz kolację dzieciom muszę robić. Ech, jak ten czas gna!

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i do miłego
Ewa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...