Idę za ciosem. No dobrze - staram się. Co prawda, ostatnio zauważyłam, że tempo nieco zwolniło, ale marzec to dobry czas by przypomnieć sobie pierwotne założenia, bo pierwszy kwartał powoli się kończy. Uczepiłam się tematu mobilizacji sił i karmiłam się nim cały styczeń, ale przyznam się, że dla mnie to coś więcej niż priorytetowy priorytet i
zadanie stojące absolutnie w pierwszej kolejności poza kolejnością. I tak naprawdę nie dotyczy systematyczności, konsekwencji, czy regularności, choć oczywiście z tym jest niezaprzeczalnie związane. Dotyczy zmiany.
Tak, jak pisałam w pierwszym
poście, wszelkie postanowienia nie miałyby racji bytu, gdyby nie uświadomiona
potrzeba zmiany. Nie ma potrzeby - nie ma postanowień,
ani planów, ani marzeń, bo i po co? Potrzeba jest oczywiście stanem subiektywnym, każdy ma inne i każdy je inaczej i gdzie indziej odczuwa. ;) Ale jedno jest wspólne - jeśli tak, jak jest, jest wystarczająco dobrze, jest w nas
akceptacja i zrozumienie - zmian nie oczekujemy, bo nie potrzebujemy niczego zmieniać. Lecz gdy coś nam przeszkadza, gdy
dostrzegamy coś, co wymaga poprawy, budzi się chęć ulepszenia czegoś w naszym
życiu lub w nas samych i zaczynamy to zmieniać. Oczywiście jeśli tylko leży to
w zasięgu naszych możliwości i mamy na to wpływ (bo nie zawsze tak bywa).
Tak się szczęśliwie składa, że na kilka rzeczy mam jeszcze wpływ. :) Na tych kilka-dziesiąt rzeczy, na które przymykałam oko i udawałam, że nie dostrzegam. Na tych kilka-set rzeczy, które nie dają spokoju, bo wymagają poprawy/naprawy/wymiany/uzupełnienia, a mimo to trwają spokojnie. Na tych kilka-tysięcy drobiażdżków, z których składa się codzienne życie. W końcu doszłam do wniosku że tak, jak jest, jest niewystarczająco dobrze i poczułam przemożną potrzebę doprowadzenia do finału wszystkich oczekujących na dokończenie przedsięwzięć. Wszak sama je na tę prowizoryczność skazałam. I nie łudzę się wcale, że zajmie mi to chwilkę lub dwie. Tymczasowe odroczenie zamieniło się w stałą niezmienną i nagle zaczęło przeszkadzać. Ów dyskomfort uświadomił potrzebę zmiany, potrzeba zmiany uruchomiła działanie, działanie... wywróciło mój dom (i nie tylko) do góry nogami. :) Ale nie spocznę dopóki nie zadam kresu memu cierpieniu! Muszę skończyć nieskończone! A potem mogę już żyć, czyli tak gdzieś od przyszłego roku. :))
Nie ukrywam, że troszkę się tego nazbierało. Oprócz wielkich remontów domowych kątów, są też średnie naprawy i modernizacje oraz małe rekonstrukcje i renowacje. A co gorsza, także gigantyczne drobiazgi, do których należą między innymi moje wszechrobótki. ;) Ważne jest także dla mnie rozpędzenie zmian w obszarze zdrowia - tego holistycznie pojmowanego. Ale przecież z nikim się nie ścigam, nic mnie nie goni, terminów nie ustalam, choć dwanaście miesięcy niczym dwanaście prac Herkulesa może nie wystarczyć, bo to przedsięwzięcie jest niezwykle rozległe i czasochłonne. I dla mnie bardzo ważne. Zatem krok po kroku kończę to, co skończenia wymaga. Czasem jest to skok, a czasem tiptopek, ale nie ma to znaczenia dopóki posuwam się do przodu. I patrzę jak czas powoli się wchłania w ten jakże upragniony cel. ;) Mam nadzieję, że od czasu do czasu w ramach osobistego cyklu SN - Skończyć Nieskończone, będę mogła także wrzucić coś na bloga. :) Choć zdarza mi się (niestety) zamiast kończyć, zaczynać nowe nieskończone... no taki gen! ;)
Dziękuję za uwagę i jak zawsze pozdrawiam Was gorąco
Miłego weekendu - ostatniego zimowego, bo wiosna już w poniedziałek! Przynajmniej w kalendarzu. :)
Ewa