piątek, 26 września 2014

Jesień na działce

No mamy, mamy od kilku dni oficjalnie jesień kalendarzową, co potwierdzają widoki za oknem, więc i astronomiczną. A zatem i ja jestem już cała na tak. :) Jak pewnie wiecie (a może i nie) ;) nie przepadam za przyspieszaniem, wyprzedzaniem i dodawaniem gazu przed zakrętem. I wcale nie mam na myśli jazdy samochodem. ;) Nie ścigam się z przyrodą i już! Nie przeszkadza mi, gdy inni już w sierpniu przywołują jesień, ani gdy w listopadzie wypatrują Gwiazdki tworząc świąteczną aurę, ani gdy w lutym oblekają się w wiosenne klimaty - zupełnie nie przeszkadza. Ale ja tam wolę słuchać natury i do jej tempa dostosowywać swoje kroki.


Dawno nie było żadnych wieści z pola bitwy działkowej, a tu już jesień wkroczyła. Tak więc, w ramach szykowania działki do jesieni odmalowałam furtkę. :)) Nowy kolor podkreślił jej ładny kształt, który wcześniej był zupełnie niewidoczny. W odrapanej, zardzewiałej zieleni nie było jej do twarzy. Myślałam o nowej bramce i nowym płocie, ale koszty takiego przedsięwzięcia są duże, a pilnych inwestycji nie brakuje, więc odpuściłam. Wyczyściłam, odszorowałam, położyłam podkład antykorozyjny i na to mój kolorek. Teraz nie tylko nie denerwuje mnie jej widok, ale nawet mi się podoba. Nareszcie wejście na działkę stało się bardziej zadbane, a pergola nie "straszy" już samodzielnie swym dziwnym kolorem, tylko ma koleżankę do towarzystwa. ;) Dzięki tej małej zmianie koncepcja kolorystyczna stała się bardziej widoczna jako całość (dla tych, co to nie mogli się nadziwić wielkiej, samotnej, niebieskiej pergoli) i bardziej spójna (dla tych, co to nie mają wyobraźni plastycznej). ;))


W powyższym kolażu nie bez powodu umieściłam również zdjęcie (z internetu) tulipana, który wiosną będzie zdobił wejście.  Niestety nie widać tego na zdjęciu zbyt dobrze, ale to niebieski tulipan - Blue Parrot. A przynajmniej mam nadzieję, że w rzeczywistości będzie bardziej niebieski niż na zdjęciu. Cebulki kupowałam na rynku i tam miał on w sobie więcej niebieskiego niż ten powyższy. ;) Zobaczymy na wiosnę. Chociaż wiem, że niebieski będzie tylko przez jeden sezon, a jaki w następnych latach, to zagadka. ;) Tak samo z niebieskim wrzosem, który posadziłam przy pergoli (barwionym oczywiście), ale co tam, oprzeć się nie mogłam. :))


Nie mogło zabraknąć również niebieskich szafirków, które w liczbie stu sztuk kupiłam w Castoramie za całe 19,98 zł! Polecam! Wszystkie, co do cebulki, wylądowały w ziemi wokół wejścia.


Generalnie oszalałam w tym roku na punkcie tulipanów i posadziłam ogromną liczbę cebul - w sumie ponad 200! :) - na działkę, do namiastki ogródka przed domem i na balkon  i... tak jakoś wyszło. Chyba lekko przesadziłam, ale po prostu nie mogłam się opanować. Na działce przeznaczyłam im miejsce pod winogronami, które wiosną są jeszcze łyse, więc będą przykuwać uwagę feerią tulipanowych barw. A gdy przekwitną, liście winogron powoli je zakryją. W przyszłym roku nie będę ich wykopywać, dopiero za dwa lata. Nic im się nie stanie - tak robię u siebie w Namiastce i system się sprawdza. Później pomyślę może o jakiejś długiej, wąskiej skrzynce (takiej zbitej z dech "trumience" a zamiast dna agrowłóknina), dzięki której łatwiej będzie szło wykopywanie cebul co roku. A w ich miejsce będzie można posadzić sezonowe kwiaty, np. długo kwitnące stokrotki afrykańskie.


A jak jesteśmy w temacie kwiatów, to pokażę Wam moje róże kolekcjonerskie, które znów zakwitły, bo wcześniej z powodu wyjazdów nie udało mi się uwiecznić ich w pełnym rozkwicie.


I jeszcze będą kwitły, bo na 3 nóżkach mają po kilka pączków!

W podobnym kolorze  cudownie kwitną teraz zimowity...


... w asyście białych, drobniutkich "marcinków"


... i floksy


... i kosmosy z najprawdziwszej wsi kaszubskiej! Dostałam nasionka od pani Alojzyny, z których bardzo się cieszę. I choć malutkie, bo późno wysiane (przez ten bałagan na działce), to cieszą oczy niczym kolorowe motylki. :) Za rok posieję je już w odpowiednim czasie - to dopiero będzie cudo!


A tuż przy nich pyszna fasola, której nasiona dostałam z kolei od cioci z drugiego końca Polski. Fasola ma ozdobny marmurkowy kolor, który pod wpływem gotowania zmienia się na zielony! Nie ma łyka, więc roboty przy niej też nie ma - nic tylko zajadać z apetytem. ;) Muszę się do cioci uśmiechnąć po kolejne nasiona, bo te niestety pazernie zjedliśmy! :)) Poszukam też w internecie, bo planuję w przyszłym roku cały płot w tym zakątku obsadzić fasolowo! Całe 4 metry bieżące fasoli, mniam! :))


A co jeszcze dojrzewa? Winogrona, które ciągle podskubuję, więc chyba nie zdążą dojrzeć. ;)


I słodkie jeżyny.


I złota jak słońce pigwa.


Tylko jabłek właściwie nie ma. Wielka jabłoń miała kilka sztuk i wszystkie opadły. A ta marna, za domkiem, jabłuszek ma ciut więcej, ale... ponadgryzane. Trudno, za to dzięki Putinowi i tak mamy urodzaj. ;)


A poza tym czasu ciągle brak. Plany wielkie, a wychodzi jak zawsze. Chyba muszę się do tego już przyzwyczaić. :) A poza tym, Kochani, koszenie, grabienie, żadnych rewolucji, bo niedługo do snu zimowego trzeba będzie utulić i wyciszyć. Za to w następnym odcinku będzie balkonowa jesień, bo tam też trzeba było porządki zrobić, a co poszło pod pędzel?... :))

Pozdrawiam Was serdecznie owocnej jesieni życząc ;)
Ewa


poniedziałek, 22 września 2014

Spodziewana niespodzianka

Klapa na całej linii! Dzisiejszy post miał się pojawić w połowie zeszłego tygodnia, wystarczyło tylko zrobić zdjęcia, usiąść i napisać. Proste, łatwe i przyjemne, a co najważniejsze niczym nie zakłócone! Ale zakłócenia się zdarzają i poprzedni tydzień okazał się na tyle bogaty w zaskakujące wydarzenia, że skutecznie uniemożliwił mi zajęcie się wirtualną stroną życia. ;)




Dlatego z lekkim poślizgiem zjawiam się dziś ze spodziewaną niespodzianką. ;) Tak jak zapowiedziałam, drugą rocznicę blogowania chciałam wykorzystać, by podziękować za Waszą obecność, odwiedziny i sympatię. Dziękuję "starym" wiernym gościom – blogującym koleżankom oraz osobom anonimowym za to, że są ze mną cały czas. Witam w swoich progach wszystkie nowe osoby, które niedawno do mnie trafiły i postanowiły zagościć na dłużej. Dziękuję za zaufanie i mam nadzieję, że zawsze będziecie się u mnie dobrze czuły. Oprócz słów mam dla Was oczywiście chustecznik, a właściwie to dwa. ;) W różnych stylach, do wyboru:

Nr 1 chustecznik francuski - bejcowany i malowany na jasny błękit, z żabotem i drewnianymi dekorami przetartymi złotem.




Nr 2 chustecznik rustykany - bejcowany i przecierany na biało, z reliefami 3D, przepasany sznureczkiem i zakończony guziczkiem w kształcie serduszka.




Jeżeli któryś przypadł Wam do gustu i macie ochotę na zabawę rocznicową, to serdecznie zapraszam. Zasadą przyłączenia się do zabawy jest Wasza chęć i już! :) A jeśli koniecznie chcecie przeczytać co myślę o warunkach organizowania Candy, to możecie zajrzeć TU. Zabawa trwa do imienin października, czyli do 10.10.2014. Osoby zainteresowane proszę o zostawienie komentarza wraz z numerem chustecznika, który chciałybyście zgarnąć. ;)) 

Trzymam kciuki za dobrą zabawę!
Uściski serdeczne
Ewa


niedziela, 14 września 2014

Drzwi otwarte

Dzisiaj nadal pozostanę w tonie nieco refleksyjnym, bo od pewnego czasu zastanawiam się nad istotą blogowania. Nie tyle nad samym sensem blogowania, co raczej nad aspektem połączenia wirtualnej rzeczywistości z rzeczywistością prawdziwą. W lipcu pewna sympatyczna mama "z przedszkola" spytała mnie czy prowadzę blog? Od słowa do słowa okazało się, że ja to ja, a ów blog to mój blog. Byłam zaskoczona, bo nie mówiłam w przedszkolu o swoim blogu. A okazało się, że dotarła do niego od mojego prywatnego maila. Nie zdarza mi się wysyłać prywatnej czy urzędowej korespondencji z maila blogowego, więc jak to możliwe? Oddzielam te sfery skrupulatnie i nie wykorzystuję maila prywatnego do reklamowania bloga, to znaczy ja w ogóle go nie reklamuję. Nie mam po prostu takiej potrzeby. Dlatego naprawdę byłam zdziwiona. Jak później sprawdziłam miałam coś tam skonfigurowane w googlowych mailach, ale nie o to mi chodzi.

źródło: Printerest
To spotkanie, jak i ostatnie wydarzenia, uświadomiły mi pewną bardzo ważną kwestię, która w jakiś sposób do tej pory umknęła mojej uwadze. Blog to nie mój prywatny świat. To wirtualna przestrzeń stworzona przeze mnie, ale nie należąca tylko do mnie. Nie mam potrzeby stania się kimś rozpoznawalnym, a wzbudzanie zainteresowania swoją osobą trochę mnie przeraża. Z tego powodu przez dwa lata nie dążyłam do zaistnienia w społeczności blogowej. Nie ogłaszam i nie informuję też każdej nowo poznanej osoby o tym, że piszę bloga. Jednakże pisząc bloga zdecydowałam się przecież otworzyć drzwi do swojego życia. Nie są co prawda otwarte na oścież a wiele pomieszczeń wewnątrz jest zamkniętych na klucz, niemniej jednak drzwi są otwarte. Dla każdego. I każdy może wejść, bez względu na to czy tego chcę, czy nie. Jeśli nie chcę, to nie piszę. A skoro piszę, to znaczy, że chcę. Chciałabym i boję się? Muszę przyznać, że doznałam dziwnego uczucia schizofrenii, gdy to odkryłam!

Nie jestem typem ekshibicjonistki, ale bez odkrycia cząstki siebie nie da się publicznie pisać. Dobrze mi było w roli anonimowej autorki, ale trudno nią pozostać, gdy słupek popularności rośnie. ;) Skoro zdecydowałam się na publiczne pisanie, to może nie ma sensu nadal udawać, że wciąż jestem anonimowa? Może trzeba w końcu wziąć pod uwagę fakt, że znają mnie osoby, których ja nie znam? Że zaglądają ludzie, których może mijam na ulicy, w sklepie, w szkole, a ja o tym nie mam pojęcia? Dziwne? Dla mnie bardzo, choć wiem, że nie powinno... w końcu drzwi są otwarte. Muszę się przemóc i inaczej spojrzeć na istotę blogowania. A może tak jak było do tej pory było właśnie dobrze?


Pozdrawiam Was pełna wirtualnych pytań i wątpliwości ;)
Wy też takie miałyście?
Ewa


P.S.
Aniu, jeśli nadal mnie czytasz, to macham Ci serdecznie i pozdrawiam najcieplej. :)) Widzisz jaką zapoczątkowałaś u mnie lawinę refleksyjną? ;)
E.

wtorek, 9 września 2014

Na dwóch nogach

Dziś mijają dwa lata odkąd wkroczyłam niepewnym krokiem w blogowy świat. Dużo to czy mało? Pewnie, jak wszystko, zależy od strony, z której się patrzy. ;) W zeszłym roku przemilczałam fakt pierwszej rocznicy – ot, zwykła data. Nie uważałam jej za jakieś ważne osiągnięcie - ani nie stanowiła żadnego przełomu, ani szczególnego wydarzenia. Po roku pisania wciąż czułam się raczkującą blogerką zagubioną nieco w oceanie blogosfery. Może od razu powinnam rzucić się na głęboką wodę, a nie stąpać niepewnie przy brzegu? Cóż, najwidoczniej wolałam ostrożnie badać dno. ;)) Teraz niewiele się zmieniło, ale jednak COŚ się zmieniło -  zdarza mi się czasem wypłynąć dalej! :) W najmniejszym stopniu nie uważam się za blogowego weterana i bynajmniej Kolumbem blogosfery nazwać mnie nie można, ;) ale nadal tu jestem i coraz chętniej oddalam się od brzegu. Po dwóch latach mogę w końcu ogłosić, że już nie raczkuję, tylko mocno stoję na dwóch nogach! ;)


Przełomem nazwać tego co prawda nie można. ;)) Ale skoro zakończyłam pierwszy etap rozwoju, to powód do świętowania jest, prawda? Może w końcu nadszedł czas na pierwsze śmielsze kroki? :)) Dwulatki uwielbiają poznawać świat! ;) I choć nieraz pojawiają się myśli o zakończeniu tej przygody (szczególnie w momentach, gdy czasu na wszystko brak), to nie zamierzam z niej na razie rezygnować, ponieważ:
  1. Pisanie postów, choć zabiera mnóstwo czasu, sprawia też niekłamaną radość. Sama jestem sobie redaktorką naczelną  - decyduję o czym napiszę, kiedy i w jakiej formie i na dodatek nikt mi tekstu nie wytnie. ;)
  2. Nie piszę do szuflady, lecz dzielę się cząstką swojego życia dając innymi możliwość wypowiedzi, a wszelkie komentarze, jak i wirtualne "nieme" odwiedziny są niezwykle miłe - motywują do dalszego pisania i nadają mu sens.
  3. Dzięki odwiedzinom i wzajemnemu poznawaniu siebie odnajduję ludzi, do których czuję wielką sympatię i bliskość. Nie wszyscy o tym oczywiście wiedzą, ;) tak, jak i ja nie wiem ile do mnie zagląda ludzi, ponieważ czują się tu naprawdę dobrze. Ale (nie)świadomość, że zaglądają po prostu z sympatii daje ogromną dawkę pozytywnej energii. :)
  4. Poza tym blogowanie mobilizuje mnie do działania, do realizacji pomysłów, zmusza do dokończenia rozpoczętych spraw, zachęca do rozwijania siebie i swoich umiejętności. Mechanizm ten działa jak swoiste perpetuum mobile – ciągle zmusza do roboty, ale daje w nagrodę satysfakcję. Przyjemnego uczucia zadowolenia z dobrze wykonanego zadania chciałoby się doznać znów i znów, i na innych polach, więc... do roboty. :)
  5. A wiele pomysłów, dokończonych prac, ale i niepowodzeń, chwilowych bądź trwałych zainteresowań, przemyśleń i refleksji jest utrwalonych w formie postów. Te z kolei wydrukowane w formie ksiażki-albumu będą stanowiły wspaniałą pamiątkę i wspomnienie wybranych fragmentów codzienności.


I po takim podsumowaniu dwóch lat blogowania pomyślałam sobie, że drugiej rocznicy nie mogę pominąć, tylko wykorzystam ją, aby Wam podziękować za to, że jesteście ze mną, że wciąż przybywa czytelników i osób chcących towarzyszyć mi w mojej wirtualnej codzienności. Dziękuję z całego serca! A wiadomo, że bez czytelników blogowa pisanina nie ma sensu. Chciałam przygotować dla Was z tej okazji wiadomą niespodziankę ;) (nawet już zaczęłam), ale początek września jest niezmiennie od lat zakręcony. Szkolna maszyna zawsze rusza z piskiem opon i nim kurz pięciu wywiadówek oraz organizacji wszelkich zajęć opadnie, mija trochę czasu. ;) Dlatego wybaczcie, że nie dałam rady wyrobić się na czas, chociaż bardzo się starałam. Obiecuję, że jak tylko ogarnę wszytko, zabiorę się za dokończenie niespodzianki i jak najszybciej dam Wam znać!

Tymczasem żegnam się z Wami, moi mili goście,
stojąc pewnie już na dwóch nogach :))
Ewa 

środa, 3 września 2014

Rodzinny Festiwal Plonów

A może raczej dzisiejszy post powinnam zatytułować Festiwal Rodzinnych Plonów, bo do ogrodu Kasi i Andrew przybyły licznie "ogrodnicze" fanki wraz z mężami i wspólnymi plonami, czyli dziećmi. ;) Jak zwał, tak zwał, ale słowo rodzinnie musi się pojawić, bo to najlepsze określenie na pożegnanie lata, jakie Kasia i Andrew zorganizowali w ostatnią sobotę wakacji.


Atmosfera była naprawdę ciepła i rodzinna. I nie ma się czemu dziwić skoro gospodarze, to osoby przesympatyczne, serdeczne i niezwykle naturalne. Ich otwartość i życzliwość była wręcz magnetyczna, dlatego przyciągnęli w swoje "skromne zielone progi" mnóstwo osób. Taki ciepły obraz Kasi i Andrew utworzyłam sobie znając ich jedynie z bloga The Garden, blog Kasi & Andrew Bellingham i właśnie dokładnie tacy są. :) Cieszę się ogromnie, że miałam sposobność i niekłamaną przyjemność poznać ich osobiście. Jestem naprawdę pełna podziwu dla Nich, nie tylko za to, że przygarnęli pod swoje gościnne skrzydła ponad 50 znanych i zupełnie nieznanych im ludzi, ale i dla całego festiwalowego przedsięwzięcia, które było, w moich oczach, niczym innym jak wielkim letnim przyjęciem zorganizowanym z myślą o nas - gościach, byśmy czuli się dobrze i swobodnie. Bo nie przesadzę chyba, gdy stwierdzę, że każdy z obecnych tam gości czuł się wyjątkowo i że każdy chłonął pełną piersią relaksującą atmosferę miejsca.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...