środa, 30 kwietnia 2014

Flircik z wiosną

Wiem, że miało być o prezencie, ale nie mogłam się powstrzymać, aby jeszcze małego słówka na temat wiosny nie napisać. Olśniło mnie, że wiosnę mamy już ponad miesiąc i to jaką?! Taką prawdziwą - ze słońcem, ciepłem, coraz bardziej odważną zielenią, taką o jakiej można tylko marzyć w kwietniu. Przyszła do nas wyjątkowo wcześnie - chyba jako rekompensata za zeszłoroczne kwietniowe śniegi i majowe chłody (wszak równowaga w przyrodzie musi być i okazuje się, że nie  tylko księgowy bilans musi wyjść na zero). ;) I widać, że dobrze jej u nas w tym roku, bo panoszy się w najlepsze przyspieszając wegetację roślin i niosąc wszystkim radość. Bo jak można się nie radować mając wokół takie widoki? :) Aż serce rośnie!



Mnie wzruszają zawsze. Ilekroć widzę rozkwitające kwiaty przypominają mi się słowa (chyba św. Augustyna), który mówił, że kwiaty są uśmiechem Boga. Jak On się do nas zewsząd teraz uśmiecha! Trzeba tylko ten uśmiech dojrzeć... ale wiosną to nie takie trudne. I uśmiech odwzajemnić.

Z powyższych powodów pomyślałam sobie, że nie mogę tak po prostu przemilczeć faktu, że w kwietniu mamy temperatury iście wakacyjne. Dlatego na zakończenie kwietnia (bo maj to dla mnie miesiąc zupełnie wyjątkowy - maj jest po prostu... majowy, więc o nim będzie później), ;) postanowiłam wprowadzić Was, raz dwa, w dobry nastrój piosenką w wykonaniu Barbary Stępniak-Wilk oraz Wojciecha Manna o przewrotnym tytule: "Wiośnie - nie!" Bo przecież...

"wiosna kusi, ledwo zjawi się a nęci. 
Byle czym człowieka wzruszy i podwyższy słupek rtęci. 
Choć rozsądek grzmi donośnie, że się znowu skończy źle 
flircik z wiosną i tej wiośnie bezlitośnie mówi: nie!" :)



Jeżeli wcale nie zamierzacie powiedzieć wiośnie - nie, to zapraszam do wysłuchania piosenki okraszonej w dzisiejszym poście kilkoma kwietniowymi, wczesnowiosennym zdjęciami. ;)) Niech rozsądek grzmi donośnie, a ja takiej wiośnie, jak w tym roku, mówię zdecydowanie: tak! ;))



Na zakończenie chciałam jeszcze powiedzieć, że w tym roku straszne prześwity w moich postach i jeszcze straszniejsze moje pustki u Was, ledwo coś raz na jakiś czas sklecę w komentarzach na Waszych blogach. Dlatego tym bardziej dziękuję, że się nie poobrażaliście na moje milczenie i mimo wszystko zaglądacie do mnie. ;) Staram się poprawić, choć jakoś nie wychodzi. Może jednak wyjdzie dzięki flircikowi z wiosną? Może znów się rozkręcę jak ten tulipan. ;)


Pozdrawiam wiosennie
Ewa


P.S.
Ochłodzenie ma niestety przyjść, już pewnie Zośka z Ogrodnikami się umawiają. Ale może, gdy zobaczą jak u nas już pięknie i kolorowo, to też się uśmiechną?
E.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Kiedy zaczyna się życie? Ja to wiem.

Przyjęło się, że w momencie narodzin. Ale przecież biologicznie rzecz ujmując jakieś plus-minus 9 miesięcy wcześniej. A to bardziej świadome kiedy się zaczyna? W okolicach roczku, gdy stawiamy pierwsze samodzielne kroczki, czy raczej gdy przechodząc bunt dwulatka uświadamiamy sobie, że stanowimy odrębną od mamy istotę? To uświadomienie jest jednak nadal mało świadome. W takim razie może w wieku nastu lat, a może gdy wchodzimy w dorosłość? Ale nie bójcie się, nie zamierzam snuć dziś rozważań na temat kolejnych etapów rozwoju dziecka. :)))

Pamiętam jak uwielbiałam oglądać, bijący w latach 90-tych rekordy popularności nie tylko w Stanach, serial komediowy z młodziutką wtedy Helen Hunt i Paulem Reiserem "Mad about you" w polskim tłumaczeniu "Życie zaczyna się po trzydziestce". To był typowy dwuosobowy amerykański sitcom, ale tak zabawnie opowiadał o docieraniu się świeżo poślubionej pary, o odmiennym spojrzeniu na świat i codzienność mężczyzny i kobiety, że był hitem przez 7 lat. Po tym serialu zostało mi w pamięci miłe wspomnienie oraz tytuł, który napawał mnie przerażeniem. Jak to po trzydziestce życie się zaczyna? Dla nastolatki (schyłkowej już co prawda, ale jednak nadal nastolatki) 30+, jawiło się raczej jako życie po życiu, a tu ktoś mówi, że dopiero się ono zaczyna?! 


Dziś mam na ten temat inne zdanie. ;) Nadal zdecydowanie uważam, że po trzydziestce się ono nie zaczyna. Wręcz się na chwilę zatrzymuje - każda mama to wie. ;) Zaczyna się przecież po czterdziestce! Chyba nikt w to nie wątpi? :)) Ja to wiem. Jak co roku, kwiecień u mnie jest jednym z najdzikszych miesięcy, bo urodziny ma aż czterech członków należących do naszej 5-osobowej familii. ;) A na dodatek zawsze gdzieś "pomiędzy" wypadną Święta. Ale na kwiecień w tym roku szczególnie czekałam, bo od kilku dni zaczęło mi się życie. ;) A tak bardzo czekałam, by znów się zaczęło - świadome, dojrzałe, spokojne, znów moje, że aż z niecierpliwością przebierałam nogami. Po ostatniej dekadzie, z różnych względów niezwykle dla mnie trudnej, wręcz nie mogłam się doczekać kiedy licznik przekręci w końcu cyferki. ;) Nadchodzącą dekadę zaprogramowałam na radosne spełnienie... i pełną harmonię :) Taka będzie, ja to wiem.


Możecie z przekąsem powiedzieć, że to tylko zwykła data. A ja odpowiem tak: uwierz, że coś się wydarzy, a tak właśnie będzie. To będzie dobry czas. Ja to wiem, bo już się zaczął nie zważając na daty. Poza tym inne wiarygodne źródła donoszą:


Zachowuję zatem spokój i kroczę sobie wesoło dalej, szczęśliwa z wielu powodów. ;)) A o prezencie, jaki dostałam i który zabiera mi cenny czas na blogowanie (i nie tylko) ;) już w następnym odcinku...

Pozdrawiam wiosennie
Ewa

P.S.
A Wam kiedy się życie zaczęło? Jeśli się zaczęło. ;)))
E.


sobota, 19 kwietnia 2014

Mea culpa i życzenia świąteczne

Tak powinien się ostatnio zaczynać każdy post - mea culpa plus usprawiedliwienie. ;) Bo gdyby nie Święta, to nie wiem, kiedy bym tu zawitała. Nawet myślałam nieraz, że może czas się pożegnać? Ale wtedy równocześnie przychodziło mi do głowy, że jeszcze o tym lub o owym mogłabym napisać, to lub owo pokazać, i tak... ani nie pisałam ani się nie żegnałam. Miesiąc cały! Sie porobiło tej wiosny! :)) 

Dziś jednak usprawiedliwienia nie będzie, bo nie chcę przynudzać przydługim postem w Wielką Sobotę. W każdym razie wszystko w porządku, działam na kilku frontach, ostatnio przestałam nawet chodzić (wszędzie biegiem), ale cisza w sercu całe to zamieszanie trzyma na zewnątrz. Zupełnie nie czuję zabiegania. I tak mi z tym dobrze! O tym co się u mnie dzieje oczywiście napiszę (na spokojnie w przyszłym tygodniu), tymczasem z racji okoliczności - garść małych świątecznych akcentów.

Wiadomo, że najlepiej zacząć ab ovo, czyli jajo musi być. ;) Choćby na rolecie. Zupełnie przez przypadek ozdobny monogram wpisał się w klimat Świąt Wielkanocnych. ;)


W tym roku nie bawiliśmy się w czarodziejów zielarzy i miksturek z jagód, czy też pokrzyw do malowania jajek nie robiliśmy (bo nawet o tym, że łupiny cebuli powinnam wcześniej zgromadzić nie pomyślałam!). Za to bawiliśmy się w chemików, bo zaopatrzyłam się w barwniki spożywcze i dzieci nadzorowały prace farbiarskie, wkładając jajka do kolorowych szklanek decydując, kiedy zieleń jajka jest wystarczająco zieleniejąca, a czerwień delikatnie różowiejąca. ;)



Obowiązkowo muszą być jajka marmurkowe. W zeszłym roku nie podawałam przepisu, bo uznałam, że za rok napiszę post odpowiednio wcześniej! :)) I jakoś nie jestem przekonana, czy przed następnymi Świętami się uda, więc podam lepiej już teraz. ;)



Jajka marmurkowe:

po pół łyżeczki: ostrej i słodkiej papryki, pieprzu i curry
kawałek cynamonu
1 gwiazdka anyżu
5 goździków
6 ziaren ziela angielskiego
15 ziarenek kolendry

4 łyżki czarnej herbaty (ulung lub innej liściastej)
3 łyżki sosu sojowego
1 łyżka sherry lub brandy

Przyprawy niesproszkowane byle jak zmiksować, wrzucić do garnka, dodać herbatę, sos i alkohol i zalać wodą. Włożyć potłuczone jajka (ugotowane wcześniej na twardo) ;)) - im drobniej potłuczemy, tym ładniejszy marmurkowy wzorek otrzymamy, i wszystko razem gotujemy ok. pół godziny. Jak ostygną obieramy i mamy aromatyczne i pyszne jajka na twardo. Jeśli nie macie wszystkich przypraw, to i tak spróbujcie, bo wychodzą zawsze!


A do jajek i sałatek przyda się majonez, domowy oczywiście. Kiedyś myślałam, że to wielka filozofia utrzeć samemu majonez, a okazuje się, że w 5 minut jest gotowy. Do miksera wbijamy jedno jajko, dodajemy szczyptę soli, szczyptę pieprzu i płaską łyżeczkę musztardy. Zakręcamy przez kilka sekund na obrotach 3 lub 4, następnie przekręcamy na maksymalną moc i cieniutką strużką powoli wlewamy 250 ml oleju słonecznikowego (sojowego lub oliwy) oraz sok z połowy cytryny. Koniec.


A oprócz klasycznych jajek, zrobiliśmy również jajka galaretkowe. Świetna zabawa dla dzieci, a jaka radość z efektu!



Tyle dziś, bo koszyczki trzeba JUŻ przygotować - dzieci skupić mi się nie dają, bo marudzą kiedy będziemy stroić. Dlatego na koniec wszystkim miłym Duszkom zaglądającym do mnie mimo mojej ciszy w eterze chciałabym z serca złożyć 

najcieplejsze życzenia Wielkanocne,
aby ten czas wlał w Wasze serca
spokój i spełnienie,
aby wniósł radość, miłość i szczęście
i aby cud Wielkiej Nocy dał Wam pewność, 
że prawda i dobro zawsze  zwycięży.


Do poczytania po Świętach
Pozdrawiam
Ewa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...